Chocky
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 16 Kwi 2011
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:12, 05 Maj 2011 Temat postu: Teren z Chocky i Arizoną |
|
|
Słońce długimi promieniami muskało izabelowatą sierść Arizony, a ja mróżąc oczy starałam się doprowadzić ją do porządku. Nie muszę chyba mówić, że Rustler marudząc za moim uchem, z wyczyszczoną na błysk Plotkarą wcale mi tego nie ułatwiała? Tylko spoglądałam na nią zazdrośnie, gdy sprowadzała swojego konia z padoku zbytnio nie przybrudzonego. Mój kucyk oczywiście musiał się upanierować. A co tam, czemu by nie położyć się w samym środku kałuży. Btw, jedynej kałuży na całym terenie! Po kilku minutach, jednak brud dał za wygraną mojej szczotce, więc z triumfalnym uśmiechem zabrałam się za czyszczenie strzałek kopystką. Brązowowłosa dziewczyna odchrząknęła, gdy Plota zaczęła się wiercić. No tak, ileż można czekać. Arika zaś niczym nie wzruszona odciążyła sobie tylnią nóżkę, wargami tarmosząc uwiąz. W tempie natychmiastowym poczęłam siodłanie. Na grzbiecie znalazł się więc czerwony pad, podkładka z futra medycznego i siodło, założyłam ochraniacze i wreszcie mogłam ją okiełznać. Z miną zbitego psa podeszłam do Rustler, która klnąc pod nosem podpinała niesforny jak na rzecz martwą popręg. Poczęłam wspinaczkę na mojego "ogromnego" konia, starając się z dłoni nie wypuścić ujeżdżeniowego bata. Sprawdziłam popręg i byłyśmy gotowe ruszyć z las. Poluzowałam wodze, trzymając je w jednej dłoni zaś łydkami i dosiadem poprosiłam Arizonę by wyciągała swoje szkitki. Zrównałyśmy się z dziewczyną na karusce.
- Jeśli jeszcze raz mnie tak załatwi, oddam ją na kabanosy! - Pogroziłam, odwracając głowę w stronę brunetki. Ona zaś skomentowała moje słowa szerokim uśmieszkiem, kiwając z niedowierzaniem głową.
- Oj, Chock. Mówisz tak codziennie gdy tylko masz wyczyścić Arizonę - I zatopiłyśmy się w rozmowie o wszystkim i niczym. Plotkara szła przed siebie, co chwila hacząc wargami o zielone, apetyczne listki kuszące nasze dzielne dziewczęta ze wszystkich stron świata. Blondyna szła pewnie, z nosem przy ziemi wprawiając ogon w rytualny taniec. Nim się obejrzałyśmy, droga się zwęziła i musiałyśmy utworzyć zastęp. Rust znała o wiele lepiej wszelakie ścieżki, więc poprosiłam aby to ona poprowadziła nas w stronę jeziora. Zebrałam wodze do obu dłoni, na kontakt. Półparada i ruszenie energicznym kłusem. Obie klacze szły przed siebie uważnie, z uszkami nastawionymi na sztorc - nasłuchując. Droga nie była zbyt wymagająca, więc anglezując podziwiałam otaczające mnie widoki. Teren był zasobny w wiele elementów pozwalających na wspaniałe treningi rajdowe, lecz my postanowiłyśmy na zdecydowane luzy. Oczywiście, nie mogłyśmy ominąć nielicznych wzniesień czy też żwirowej drogi, gdzie to trzeba było przejechać wąskim poboczem. Wstąpiłyśmy w głąb lasu, a promienie słońca próbowały przebić się przez korony wysokich drzew. Wiatr rozwiewał grzywę kucyni i o ile dobrze pamiętam teren; niebawem zacznie się niedługa, równa polana do galopu. Plotkara ruszyła przed siebie niczym strzała, a Rustler w zgrabnym półsiadzie nie przeszkadzała swojemu koniu w galopadach. Gorzej z nami, bo gdy tylko dwa tyłki zniknęły nam sprzed oczu, poczułam co to prędkość. Blondynie bowiem włączyła się czerwona lampka i postanowiła śmignąć za karą. A ja, niczym dziecko worzące tyłek w rekreacji pozwoliłam jej biec z łzami w oczach pojawiających się od pędu. Gdy tylko dziewczęta się wybiegały, przeszłyśmy do kłusa. Przed naszymi oczami zaczął pojawiać się zarys wody i plażujących ludzi. No, tak. Kto zrezygnowałby z leniuchowania nad wodą w taką pogodę! Nie muszę chyba mówić, że dwa "koniki" o przesłodkich pyszczkach zrobiły furrorę i starsze kobiety w obrzydliwych, skąpych strojach z małymi dzieciaczkami na rękach poczęły zbliżać się w naszą stronę. Zjechałyśmy w stronę plaży, nie zwracając uwagi na duże zainteresowanie. Ruszyłyśmy mokrym piaskiem, obok siebie. Gdy tylko gęstość ludzi zmniejszyła się, wyjechałyśmy na trawiastą drogę i zakłusowałyśmy. Okrążyłyśmy kilkakrotnie taflę wody i skierowałyśmy się spowrotem w stronę lasu. Na szerszej i o wiele dłuższej polanie któraś z nas wpadła na pomysł ścigania się. Ruszyłyśmy więc galopem, popędzając nasze krótkonogie stworzenia. Szły łeb w łeb, więc zaprzestałyśmy szaleńczej walki. Zwolniłyśmy nieco tępa. Gdy teren zaczął robić się nieco nierówny, przeszłyśmy do kłusa, zaś gdy przed naszymi oczami znów pojawiał się obszar idealny do galopów - nie zaniechałyśmy tej okazji. Po kilkunastu minutach wjechałyśmy kłusem na szerszą dróżkę, kierując się w stronę stajni. Rozstępowałyśmy pożądnie nasze rumaki na maneżu, rozsiodłałyśmy i wypuściłyśmy na pastwisko z innymi klaczami. Zaraz w rozmowie powróciłyśmy do dalszych obowiązków w stajni.
Post został pochwalony 0 razy
|
|