Rastamanka
Prince of pensjonat
Dołączył: 04 Lut 2011
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:17, 21 Lut 2011 Temat postu: Teren z Dei i Hunkaczem |
|
|
Przyszłam do stajni, stanęłam mniej więcej na środku i wrzasnęłam głośno:
- Kto jedzie ze mną i z Kwestem w teren?!
Przez kilka sekund panowała głucha cisza, lecz po chwili odważnie zgłosiła się Deidre, która akurat była w pobliżu i usłyszała propozycję.
- No, to weź Hunkiego - uśmiechnęłam się do niej i obie skierowałyśmy się do siodlarni po sprzęt dla naszych konisk. Obładowane jak zwykle wszelakiego rodzaju siodłami, czaprakami, szczotkami i jeszcze ochraniaczamy wylgnęłyśmy na stajenny korytarz, kierując się pod boks wierzchowców. Dei zajęła się swoim srokaczem, a ja swoim kasztanem, dla którego dzisiaj, ryzykując życie, zwinęłam marchewkę z warzywniaka. Ogier ucieszył się na widok przysmaku i pochłonął go za jednym zamachem. Wyprowadziłam go na korytarz, uprzednio założywszy mu kantar na ten jego kasztanowaty łeb i zabrałam się za czyszczenie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mam praktycznie czystego konia, a w tej syzyfowej pracy wyręczyła mnie Misiaczek. Przejechałam więc ogiera tylko szczotką, sprawdziłam kopyta i wyjęłam mu słomę z ogona. Spojrzałam jak radzi sobie Dei, która miała dużo więcej roboty z czyszczeniem, jednak niezmordowanie szorowała sklejki Chexa i po jakimś czasie dogoniła mnie w tym nieoficjalnym wyścigu. Kiedy konie były czyste zaczęłyśmy je siodłać. Kiedy zakładałam ogłowie Kwestowi do stajni wleciały Carrotka z Devarają wrzeszcząc i krzycząc, że one też chcą i są mistrzami świata w szybkim ubieraniu koni. Z Dei popatrzyłyśmy po sobie i z uśmiechem zgodziłyśmy się na dodatkowe towarzystwo i kiedy my z Dei zakładałyśmy siodła naszym wierzchowcom Carr i Devaraja były już przy ogłowiu. Zostały nam już tylko ochraniacze, z którymi poszło szybko, jak to z ochraniaczami, a że Deva nie nosi ochraniaczy, to dogoniła nas i wszystkie konie były gotowe. Rozejrzałyśmy się jeszcze czy oby nie ma tu nikogo więcej chętnego, no, ale nie było, więc po kolei wyszłyśmy przed stajnię, gdzie każda z nas zajęła miejsce na siodle swojego podopiecznego.
Devaraja ze skulonymi uszami łypała okiem na oba konie, a Hunky straszył ją zębami i tylko Quest pozostał opanowany więc rozdzielił po środku obu agresorów i jechaliśmy w trójkę, niczym Trzech Muszkieterów. Skręciłyśmy za stajnią i wyjechałyśmy na drogę, a potem od razu na łąki, rozciągające się szeroko po drugiej stronie szosy. Miał to być zwykły teren i tak też się zapowiadał. Na razie szliśmy stępem, rozmawiając o tym kto jakiego konia ma/miał/mieć zamierza i co z nim chce robić. Potem zjechaliśmy do lasu, w którym ciągnęła się przez kilka kilometrów ubita, piaskowa droga. Po mniej więcej dziesięciu minutach leniwego, a czasem bardzo energicznego stępa, który spowodowany był odpałami któregoś z koni, ruszylismy kłusem. Najwyższy z całej trójki Gold pędził jak szalony, ciesząc się tempem i chyba tym, że pozostałe konie muszą się wysilać, żeby za nim nadążyć. Po tym jak droga zaczęła się zwężać postanowiłyśmy, że pojedziemy w zastępie, pierwszy Chex, potem Quest, a na końcu Deva. I bardzo dobrze zrobiłyśmy, gdyż z naprzeciwka najechała dziewczynka na kucu fiordzkim i mogliśmy bez problemów się minąć. Droga wychodziła z lasu i biegła teraz na jego granicy z łąką. Łąka. Duża, szeroka i co najważniejsze długa łąka. Wszystkie momentalnie pomyślałyśmy o tym samym i ruszyłyśmy galopem. Miejsca było na tyle, zebyśmy mogły znowu jechać łeb w łeb. Pędziłyśmy łąką w cudownym galopie, a i konie czerpały radość z tej przejażdżki, mimo, że były coraz bardziej spocone. Kiedy zobaczyłyśmy, że nasza łąka, która posłużyła trzem koniom za pas wyścigowy, ma się ku końcowi, zwolniłyśmy galop, utworzyłyśmy ponownie zastęp i wjechaliśmy na polną drogę, która zawracała w stronę stajni. Przeszłyśmy do stępa, by dać koniom odetchnąć, a same zaczęłyśmy znowu rozmawiać o naszych startach w różnorakich zawodach i o śmiesznych sytuacjach ze stajni. Dei zaczęła opowiadać o swoich koniach, a my z Carrotką przysłuchiwałyśmy się jej opowieści aż do czasu, kiedy ponownie przeszłyśmy do kłusa. Zbliżałyśmy się do stajni, więc zwolniłyśmy do stępa i potem wjechałyśmy na pole pszenicy, które nie zostało jeszcze skoszone. Niczym buszujące w zbożu wydłużyłyśmy sobie drogę i objechałyśmy ośrodek dookoła, dlatego też wjechałyśmy na teren stajni przy padokach i wybiegach dla koni.
– Może nie będziemy ich zaprowadzać do stajni ale od razu wypuścimy z innymi? – zaproponowała Carrotka, na co my z Dei chętnie się zgodziłyśmy. Dlatego też zatrzymałyśmy konie przy wejściu na padok, oczywiście ogiery osobno, klacze osobno, to nie są zajęcia koedukacyjne. Zdjęłyśmy sprzęt i wypuściłyśmy konie na padoki. Deva i Quest zaczęły tarzać się w piachu, co skwitowałyśmy cichym jęknięciem, za to Hunky strzelał baranki, jakby jeszcze miał kupę energii. Potem zorientowałyśmy się, że będziemy musiały zanieść sprzęt do stajni własnoręcznie, że tak to ujmę. Kiedy doczłapałyśmy się do siodlarni, z ulgą odłożyłyśmy siodła do szafek, umyłyśmy wędzidła, oczywiście nie bez chlapania się wodą. A potem usiadłyśmy przy stole w siodlarni i wypiłyśmy wodę. Tak wodę! Nie jakąś gorącą kawę czy herbatę. Wodę. Było nam tak gorąco, że opróżniłyśmy dwie dwulitrowe butelki, a potem każda z nas zasnęła/poszła sobie/umarła (niepotrzebne skreślić).
Post został pochwalony 0 razy
|
|