Rastamanka
Prince of pensjonat
Dołączył: 04 Lut 2011
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:48, 08 Maj 2011 Temat postu: Teren - samotna podroż w las :D |
|
|
Siedząc w domu i myśląc o wszystkim, zdałam sobie sprawę, że nikt nie zajmie się Goldem tak jak bym tego chciała. NIe wiem czemu, ale ludzie jakoś z niechęcią na niego patrzą... A to taki przyszłościowy koń... No ale mniejsza o to, postanowiłam że sama zajmę się porządnie w końcu tym koniem. Wyciągnełam telefon i zadzwoniłam do Rostlera, że będe dziś w stajni, żeby Gold juz na mnie czekal w boksie(bo lata całymi dniami na padoczku). Ubrałam się, dokończyłam kawę i w drogę. Dojechałam do stajni w 20 minut i od razu poszłam przywitać się z moim ukochanym. Nawet nie macie pojęcia jak się cieszył jak mnei zobacczył. Zacząl skakać po boksie jak głupi. Otworzyłam drzwi boksu i weszłam, uspokajając go dałam mu kilka kawałków marcheki z kieszeni. Poprzytulałam go, posmyrałam, i dojżałam się małej ranki na zadzie. Poszłam po maść i od razu wysmarowałam mu ranę. Następnie otworzyłam pakę stojącą przed jego boksem i wyciągnęłam kantar z uwiązem. Założyłam mu przed chwilą wyciągnięty kantar i wyprowadziłam go przed boks. Zaczynając od szyji aż po końcówkę tylniej nogi. Następnie wyczyściłam mu kopyta i rozczesałam ogon oraz grzywę. Postanowiłam że dziś pojadę w teren, gdyż tak podoga temu sprzyjała, że nie mogło mnie to ominąć. Założyłam Goldowi ochraniacze. Gdy chciałam dociągnąć mu rzepe w tylnim ochraniaczu podniósł nogę jakby chciał mnie kopnąć. Odsunełam się natychmiast i dałam mu silnego klapsa w zad po czym powiedziałam: Nie przesadzaj mój drogi. Wyciągnęłam z paki czaprak i nałożyłam mu na grzbiet, następnie futerko i na końcu nałożyłam swoje siodło skokowe i podpięłam wszystko popręgiem z fartuchem oraz napierśnikiem. Wyjmując ogłowie z paki zasytanawiałam sie jakie wędzidło wziąć, bo przecież dość długo nie chodził i nie wiedziałam jak będzie sie zachowywał. W końcu podjęłam dezycje i założyłam mu do pyska wielokrążek z dwoma wodzami. Poporstu dla pewności. Gdy koń był juz gotowy na teren, założyłam oficerki, ostrogi i kask po czym wyszłam z ogierme przed stajnie. Wsiadłam sobie z ławki, nie zdążyłam włożyć nóg w strzemiona a ogier zafundował mi dębowanie. Krzyknęłam na niego i dałam mu mocniej łydkie żeby szedł stępem. Wsadziłam nogi w strzemiona i wzięłam ogiera na mocniejszy kontakt. Już od początku mnei denerwujesz? Kochanie wyżyjesz sie w terenie - powiedziałam. Zrobiłam kilka kłusek stępa na maneżu, rozluźniając konia. Pa dwóch kółkach juz ładnie odpuścił, ale chodził jak nabuzowany. PO 5 minutach stępa na padoku, zaczęłam kierować się w stronę crossu. Kiedyś rostler powiedziała żę gdzieś w tamtym kiedunku sa fajne tereny. W drodzę na cross, zakłusowałam. Wzięłam Golda na mocniejszy konakt i podpierałam go łydką. Zjechałam w jakąś leśną ścieżką i po niej kłusowałam. Coś czułam że za chwilę cossie wydarzy, ale złapałam się mocniej kolanami i jechałam dalej. Gold szedł tak pewnie jak nigdy. Aż tu nagle sarna przebiegła nam drogę. Gold się mocno wystraszył i ruszył ostrym galopem przed siebie. Poleciałam mu na szyje bo tak wyrwał ale utrzymałam się. Nie miałam żadnej kontroli nad koniem, bo wiem że jakbym go za mocno zlapała to by się zbuntował a trzy takiem prędkości groziło to wywaleniem się. Wiedziałam że kiedyś taka ładna prosta droga się kiedyś skończy, No i się skończyła. I mocny zakręt w lewo.
Przejechałam przez trzy pola, Wjechałam na drogę(stopniowo, zyskiwałam kontrole), opanowałam konia i przeszliśmy do kłusa i do stępa. Długo mi zajęło aby się uspokoił, ale nadeszło to. Później jadąc dalej tą drogą, Gold tak super szedł, że zeszłam mu trochę z kontaktu. Żuł wędzidło z głową w dole i szedł dynamicznym tępem. Nie szybkim ale dynamicznym. Później wyjechałam z lasku i przejechałam przez kogoś polę i doszła do mnie świadomość że się zgubiłam. Dawno temu przejechałma crossa. Mój teren trwał już około godziny a Gold nie miał na sobie ani kropli potu, jedynie to pod czaprakiem, ale wiadomo że jeśli jest ciepło i plus wysiłek fizyczny to powinien pojawić sie pot. Ale na szyji i klacie był suchutki i dalej nabuzowany. Postanowiłam pogalopować sobię jeszcze trochę. Zauważyłam jakąś wąską ale do przejechania ścieżkę. Podjechałam do niej kłusem i kilka metrów dalej na drzewie było oznaczenie że to końska ścieżka. Zagalopowałam bo wiedziałam że jeśli jest oznaczona to bezpieczna. Gold szedł bardzo dynamicznie, wręcz czasami przyspieszał ale dalo się to opanować. Regował na moje przytrzymania. Jedziemy sobie tak galopem a tu nagle ostry zakręt w prawo i kilka metrów za tym, wysoka przeszkoda. Zakręt wyrobiliśmy... Nie wiedziałam kompletnie co zrobić, nie uda mi się tak go wychamować. Wysoka kłoda, na moje oko jakieś 140. Gold zobaczywszy ją napalił się. Wtedy wiedziałam że muszę ją jechać. Określiłam odległość i przyśpieszyłam konia i zamknęłam oczy. Wyszło równo 4 fule i skok w niebo. Nie wiem, jak on to zrobił, ani jak ja to zrobiłam, ale Gold przeleciał to z zapasem i wysoka kłoda nei stanowiła dla nas problemu. Poklepałam mocno konia i galopowałam dalej. Fakt że byłam w lekkim szoku, a Gold dalej szedł sobie równym i dynamicznym tępem. Tak jakby się nic nei stało. Po kilku minutach przeszłam do kłusa i następnie do stępa i dalam mu odetchnąć. Dojechalam do jakiejś asfaltowej drogi. Zeszłam z Golda i próbowałam zatrzmać jakieś auto. Zatrzymał się pan i spytałam sie czy w okolicy jest jakaś stajnia. Pan Sławek był obeznany w tych terenach i powiedział że jest 40km z tąd taka jedna stajnia. Zrobiłam dzikie oczy i z niedowierzaniem odparłam. 40 km :O?! A on: tak, stadnina koni WSK Exrodus. Podziękowałam panu Staszkowi i wsiadłam na Golda. Nadal z niedowierzaniem patrzyłam na Golda, że tyle kilometrów zrobiliśmy. Mówiłam nie dojedziemy do jutra i postanowiłam wezwać siły wyższe. Zadzwoniłam do Rustler. Musisz mi pomóc - mówię. Co sieznów stało? - odparła. Jestem z Goldem w jakiejś wsi o nazwie: Kowelin. Jechałam w teren i tak jakos wyszło. Ale to kupa kilometrów - powiedziała Klaudia z lekkim niedowierzaniem. Przyjedziesz po nas bo Gold jest wykończony? - spytałam. Pewnie, będę za chwilę. i rozłączyłam się. Stępowałam w kierunku jakim pokazywał mi pan Staszek. Mijały nas ciężarówki, osobówki a nawet czasami tiry. Gold nic się nie przejmował, byl tak zmęczony. Po 30 minutach zobaczyłam naszą przyczepę i Rustler w aucie. Zaparkowała na poboczu i wyszła z auta. Kazala mi opowiadać wszystk oco i jak. Rozebrałam sprzęt z Golda i dałam mu sie napić, gdyż Rustler przywiózł wodę. Pił i pił i nie bylo końca, ale w końcu się dowodniłxd. Następnie oblałam go całego wodą i zmyłam z niego pot. Następnie założyłam mu derkę, którą również dostarczyła nam Rustler. Jednak zapomniała o transporterach, ale miał na sobie terenowe ochraniacz, one też są trochę dluższe od zwykłych. Zapokawaliśmy ogiera i pojechaliśmy do Exrodusa. W drodzę gadałam Z Rustler i mówiłam jak tu dojechałam. Po woli czaiła drogę i zliczając wszystko przejechałam 30km, bo jechałam skrótami. Dojechaliśmy do domu w godzinkę, wypakowaliśmy konia, ogarnęłam sprzęt i pochowałam wszystko do paki, oprócz czapraka i ochraniaczy które wzięłam i wywiesiłam na slońce aby sie wysuszyły. Podziękowałam Rustler i pojechałam autem. Podsumowałam tak dzień: Kolorowo, bajecznie i fantastycznie. Dzisiejszy dzień to dzień wielu przygód.
Post został pochwalony 0 razy
|
|