Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 10:32, 19 Sie 2011 Temat postu: Lonża - trening samoniesienia, przejścia w ustawieniu |
|
|
Ostatnio nadrobiłyśmy z treningami, a wręcz przeskoczyłyśmy klasę N, ponieważ piruety w galopie wymagane są dopiero od klasy CC, mogłam pozwolić sobie na treningowy odpoczynek. Jednak nie oznaczało to, że siwa będzie byczyć się na pastwisku i likwidować ten cudownie podskasany brzuszek na rzecz obwisłego bebecha. Tak więc dziarskim krokiem udałam się do stajni, z siodlarni wyjęłam lonżę, bat, wodze pessoa, ogłowie i owijki siwej, po czym zaniosłam to przed stajnię. Kolejnym krokiem było przyprowadzenie dzikusa z padoku, co uprzyjemnił mi widok jej sierści. Klacz miała na sobie olbrzymie plamy zaschłego błota. Przyprowadziłam ją przed stajnię i uwiązałam. Energicznie zdrapywałam z sierści panierkę. Dość szybko spod spodu zaczął wystawać koń, o dziwo pozbawiony żółtych plam. Piękne, siwe stworzonko. Założyłam jej ogłowie, owijki i pas do lonżowania, resztę wzięłam do ręki. Razem ruszyłyśmy na round-pen.
Od razu pogoniłam siwkę do stępa, coby zbytnio nie urozmaicała sobie czasu. Cały czas pilnowałam energicznego chodu, a wszelkie próby buntu zwalczałam głosem. No może czasem batem, ale na pewno nie w sposób rażący. Klacz, tradycyjnie, łeb do góry, szyja prawie w pionie, zad pod siebie i drobimy. Dłuższą chwilę zajęło mi przekonanie jej, że wygodniej jest na dole, ale ostatecznie uzyskałam zejście z łbem jedynie na normalną wysokość. Zmieniłam kierunek, jeszcze przez moment porozprężałyśmy się w stępie w drugą stronę. W końcu poprosiłam o zakłusowanie. Mała rzuciła się do przodu, nie było mowy o płynności tego przejścia. No nic, jak rozgrzewka to rozgrzewka. Siwka zwalniała, by zaraz, pogoniona przeze mnie batem, wystrzelić do przodu z położonymi uszami. Przynajmniej się troszkę porozciąga. Porządnie wykłusowałam ją w obie strony, żeby potem nie przyszło jej do głowy brykać z jednocześnie zapiętym patentem. Na koniec rozgrzewki po kilka kółeczek galopem w każdą stronę. Do kłusa, do stępa. Chwila stępa dla odpoczynku. Wzięłam siwkę do siebie i zaczęłam montować wodze pessoa. Wanilia położyła po sobie uszy gdy poczuła futerko smyrające się po tylnych nogach, ale uspokajana głosem nie zrobiła niczego głupiego. Podpięłam wszystko do wędzidła, zapięłam na niskie ustawienie i pogoniłam klacz do stępa.
Wanilia postanowiła zatrzymać się i stać, kładła uszy do tyłu i oglądała się na futerko. W końcu jednak, ostro ponaglona przeze mnie zajęła się stępowaniem. Przez chwilę ciągała za paski, myśląc co tutaj zrobić, jak to się z tym ustawić. Kiedy tylko schodziła w dół chwaliłam ją, na co ona często znowu szła do góry i stawiała na mnie ucho. Kilka takich prób, aż wreszcie... Waniliowe zeszło na sam dół i do tego zaczęło żuć wędzidło! Pochwaliłam, chwileczka stępa w takim ustawieniu i komenda głosowa do kłusa. Siwka zakłusowała, do tego szła z ładnie podstawionym zadkiem. Sowicie chwaliłam ją za takie ustawienie. W kłusie pomęczyłam ją z przejściami, bo wiedziałam, że mała ma problem z utrzymaniem ustawienia podczas nich. Galop natomiast był naszą mocną stroną, nie musiałyśmy go dzisiaj wałkować. Podzieliłam koło do lonżowania na cztery części za pomocą położonych na ziemi drążków. Najpierw siwa przespacerowała się nad nimi stępem, potem kłusem. W końcu przeszłyśmy do ich właściwego przeznaczenia czyli przejść nad nimi. Pierwszy drążek - zakłusowanie, drugi do stępa, trzeci zakłusowanie, czwarty do stępa. I tak do tzw. usranej śmierci. Szczerze mówiąc nie lubiłam lonżować koni w pełnym tego słowa znaczeniu, znacznie bardziej lubiłam przeganianie młodzików na lonży, ale mus to mus. Zakłusowania wychodziły siwce całkiem nieźle, przy przejściu do stępa zadzierała łeb, ale zostawała z podstawionym zadkiem. Nie robiłam nic po za proszeniem ją o przejścia, czekałam aż sama wymyśli i znajdzie właściwy przepis na przejście. Zmieniłyśmy kierunek, to samo w drugą stronę. Kilka okrążeń zajęło się ponowne ustawienie się, ale wreszcie ładnie podstawiła zadek i stopniowo coraz mniej używała szyi do przejść. Pochwaliłam ją, zwolniłam do stępa i rozebrałam z patetnu oraz pasa do lonżowania. Pozbierałam drągi.
Kilka minut postępowała po kole, potem wzięłam ją na krótki spacer w ręku. Wreszcie po powrocie do stajni rozebrałam ją z reszty sprzętu i uwiązałam na myjce. Korzystając z chwili gdy kobył spokojnie stoi bez zagrożenia zdrowia czy życia postronnych, dokładnie ją wykąpałam, wysmarowałam kopyta smarem, przerwałam grzywę i skróciłam ogon. Potem wtarłam w dosychające dzieło odżywkę, poczekałam aż "wystygnie" i wstawiłam go boksu. Kiedy wszystko ładnie się wchłonęło wypuściłam siwensa za stajnię, na gęstą trawę, w pojedynkę, coby jej nie przyszło do głowy bawić się z innymi końmi w tarzanko
Post został pochwalony 0 razy
|
|