anitaikonie3
Prince of pensjonat
Dołączył: 13 Kwi 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poland
|
Wysłany: Śro 19:11, 04 Maj 2011 Temat postu: 22.02.2011r - Teren zapoznawczy |
|
|
Wysłany: Pon 15:37, 31 Sty 2011 Temat postu: Teren zapoznawczy
Przyjechałam do Aurum Animus bardzo podniecona - od wczoraj współdzierżawiłam wraz z Cho klaczkę. Miałyśmy już za sobą pierwsze spotkanie, ale chciałam się z nią trochę bliżej zapoznać - chętnie bym wsiadła na jakiś niedługi, niezobowiązujący terenik. No bo dlaczego nie? Może i jest bardzo zimno, a ja jestem człowiekiem wyjątkowo ciepłolubnym, ale przeżyjemy obydwie! Weszłam do stajni już ze sprzętem, rozłożyłam wszystko i zajrzałam. Tak, jest tak samo brudna jak wczoraj. Chcąc nie chcąc, musiałam zabrać się za porządne czyszczenie. Nie powiem, zamachałam się nieźle, a całość zajęła mi około pół godziny, a że nie przepadam za czyszczeniem brudasów, trochę popsuł mi się humor. W pewnym momencie jakiś koń ze stajni obok zarżał, Arizona zrobiła niespodziewany krok i nadepnęła mi na nogę. Zawyłam z bólu, szybko ją cofnęłam i zaczęłam skakać na jednej nodze, jednocześnie obejmując zbolałą stopę, a potem łypnęłam na kuckę groźnie spode łba. Zarzuciła głową i pogrzebała kopytem w ziemi, a ja jej momentalnie wybaczyłam. Wzięłam pospiesznie kopyta, które o dziwo miała czyste, przeczesałam grzywę, założyłam ochraniacze na nogi, czaprak i siodło, no a na końcu ogłowie. W końcu chwyciłam wodze w jedną rekę i wyprowadziłam Ari ze stajni, podciągnęłam popręg jeszcze o dwie dziurki i wsiadłam. Klacz rozglądała się ciekawie wokół siebie, akurat Chocky sprowadzała jakiegoś konia z padoku, a więc pomachałam jej z uśmiechem, a ona mi odmachała. Na luźnej wodzy skierowałam się w stronę nieznanej mi jeszcze ścieżki (już niedługo!). Klacz opuściła łeb,wodziła nosem po śniegu, czasem grzebiąc nogą, ale wtedy pospieszałam ją łydką i posłusznie ruszała do przodu. Po paru minutach spokojnego stępa usłyszała tętent kopyt i wrzask: "wracaj tutaj, parszywku!". Zaśmiałam się, bo rozpoznałam głos Chocky, a dobiegał on ze stajni, więc już domyśliłam się, co mogło się stać. Żwawszym stępem zawróciłam i wróciłam do stajni, a nagle zza rogu wybiegł srokaty ogier z wysoko osadzony ogonem i napuszonym chodem. Zarżał głośno i wbił wzrok ogarnięty pożądaniem w kuckę pode mną. "Ups", pomyślałam, ale ogier już ruszył pasażem w moim kierunku. Trochę spanikowałam, zaczęłam się oddalać kłusem, więc on też przyspieszył, ale na szczęście zobaczyłam biegnącą ku nam Chocky wymachującą wściekle uwiązem. Mimo, że sytuacja była dość groźna, to roześmiałam się mimo woli. Hunky Chex nagle się zatrzymał i spojrzał zaciekawiony na swoją właścicielką, a ta dopadła go i zapięła uwiąz. Odetchnęłam z ulgą i pogłaskałam Arizonę wciąż poddenerwowaną.
- Uff, było blisko, co? Myślałam, że już jesteś dalej - wyrzuciła z siebie zdyszana dziewczyna opierając się dłońmi na swoich lekko ugiętych kolanach.
- Byłabym, ale usłyszałam twój wrzask, więc zawróciłam. Na swoje i twoje nieszczęście.
- Głupek! - rzuciła w moim kierunku i wróciła do stajni, prowadząc caplującego i wzburzonego ogierka z powrotem. Ja uśmiechnęłam się do siebie i znów ruszyłam w kierunku lasu ponownie puszczając wodze. Skręciłam w prawo przy rozwidleniu i jechałam sobie spokojnie. Raz minęłam spacerującą parę trzymającą się za ręce, która grzecznie powiedziała mi "dzień dobry", potem babcię z małym dzieckiem w wózeczku. "Jakie to urocze", pomyślałam, ale pojechałam dalej i zaczęłam luźno kłusować. Arizona ruszyła spokojnym kłusem roboczym na lekkim kontakcie, bez żadnego wyrywania czy zamulania. Miała miękki kłus, bardzo wygodny, więc co jakiś czas przechodziłam sobie do ćwiczebnego, nie sprawiało mi to żadnych trudności. Potem było skrzyżowanie czterech ścieżek, wzdłuż jednej ciągnął się mur. Skręciłam w nią i trochę wydłużyłam wykrok kłusa, a ścieżka była długa. Na końcu zobaczyłam spory odcinek pokryty wyłącznie lodem, więc moje serce zabiło szybciej i natychmiast zwolniłam do stępa, i to do wolnego, zebranego stępa. Kucka wyczuła zagrożenie, bo też stawiała niepewne i ostrożne kroki. Było ok, poza jednym momentem, kiedy już całkowicie się odmóżczyłam w swoim przerażeniu, jak izabelka się poślizgnęła, łapiąc równowagę w ostatniej chwili. Odetchnęłam z ulgą i otarłam dłonią pot z czoła i ruszyłam żwawszym stępem już na śniegu. W oddali zobaczyłam polankę, więc wydłużyłam kłus, a na polance przeszłam do spokojnego galopu. Pierwszy krok był małym, niegroźnym bryknięciem, ale potem było bez żadnych problemów, nie miałam się na co skarżyć. Polatałam sobie dookoła polanki robiąc dziwne figury i co jakiś czas lotne zmiany nogi (wychodziły naprawdę fajnie, pewnie musiała być przyzwyczajona, w końcu skacze) i galopując na drugą stronę. Klacz ładnie się wyginała, miała rytmiczny chód, bardzo wygodny. Nagle coś poruszyło się za krzakami, a ja odruchowo złapałam wodze mocniej, bo myślałam, że koń się przestraszy. Nic podobnego! Arizona jakby tego w ogóle nie zauważyła. Zaśmiałam się - nieczęsto trafia się ludziom taki koń profesor, w dodatku przez zupełny przypadek. Kiedy tak sobie rozmyślałam kłusując wciąż dookoła polany, zalała mnie fala ciepłych uczuć do Chocky. Miło z jej strony, że zaproponowała mi takie zajęcie, nie pożałuję tego. W końcu przeszłam na chwilę do stępa i pogłaskałam kuckę, która wyciągnęła szyję w dół i machała ogonem na boki. Kiedy tak sobie jechałyśmy minęłyśmy samotną dziewczynę na rowerze (!). Kiedy ją mijałam zatrzymała się, więc ja także stanęłam.
- Wiesz może która jest godzina? - spytała, marszcząc przy okazji brwi i spoglądając na swój zegarek. - Mój nie działa. - dodała, widząc na co patrzę.
- Dochodzi trzynasta.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Słuchaj, to bezpiecznie jeździć po śniegu i lodzie rowerem? - zapytałam męczona wątpliwościami.
- Hmm, myślę że nie, ale nie mam wyboru. - nachmurzyła się i odjechała bez żadnego "do widzenia", nic. Wzruszyłam ramionami i stępowałam dalej myśląc o tym, że ludzie są czasem tacy nierozsądni. W końcu trochę pokłusowałam roboczym tempem i przeszłam do łagodnego galopu. Zamajaczyła mi przewalona kłoda, niewielka. Kiedy się do niej zbliżyłam stanęłam i obejrzałam dokładnie grunt pod sobą - czy aby nie jest ślisko, nie ma lodu, kamyków etc. Wydawało się ok, więc pomyślałam "raz kozie śmierć", wróciłam się i z galopu najechałam na przeszkodę. Arizona jakby na nowo odżyła - podniosła z zaciekawieniem łeb, postawiła uszy i trochę przyspieszyła, nawet nie potrzebowała moich zachęcających sygnałów. Oddała ładny skok z zapasem, poklepałam ją i kłusowałam spokojnie skręcając co jakiś czas kierując się powoli w stronę Aurum Animus. Reszta drogi przebiegła bez zarzutu, bez problemów, bez zmartwień i w końcu stępem, rozluźniona i zrelaksowana, dotarłam do stajni, gdzie czekała na mnie Cho.
- Co jest? - spytałam od razu.
- Kiedy odjechałaś w Hunky'ego znów coś wstąpiło, wrrr. Wyrwał mi się, uwiąż się odpiął, bo jest bezpiecznikowym, a on próbował pobiec za wami!
- Jak to? To w jaki sposób nie dogonił nas?
- Na moje - i, nawiasem mówiąc, twoje też - szczęście akurat szła tamtędy Joanne i złapała tego dzikusa! Nie wiedziałam nawet jak mam jej dziękować - Cho westchnęła. Ja podjechałam pod drzwi stajni, poklepałam walijkę i zsiadłam.
- Jak ci się podoba klacz?
- Jest boska! Dziękuję ci bardzo! - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Chocky machnęła ręką, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że to nic takiego.
- Nie wysilaj się! - wyszczerzyła zęby i zgarnęła ode mnie Arizonę do boksu, gdzie wspólnie ją rozebrałyśmy i nagrodziłyśmy smaczkami. Jak moja towarzyszka musiała odejść (sprawy stajni) i zostałam sam na sam ze swoją podopieczną to tylko nachyliłam się i szepnęłam jej do ucha:
- Świetnie się spisałaś, maleńka.
I poszłam do siebie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|