anitaikonie3
Prince of pensjonat
Dołączył: 13 Kwi 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poland
|
Wysłany: Śro 19:06, 04 Maj 2011 Temat postu: 12.08.2010r - Zapoznanie z Chocky |
|
|
Wypuściłam konie na pastwisko i razem z Anną zaczęłam sprzątanie w boksach. Wywiozłyśmy gnój, porozrzucałyśmy słomę i siano. Dziewczyna wymyła poidła i żłoby, ja pozamiatałam korytarz i skropiłam go wodą. Nagle ciszę w stajni zagłuszył dzwonek mojego telefonu. Dryń, dryń. Wyjęłam komórkę z kieszeni bryczesów i wcisnęłam zielony guziczek "Odbierz". W słuchawce rozległ się głos kobiety, od razu poznałam że to właścicielka Arizony, kobyłki która miała zostać moim wierzchowcem. Zajęłam się konwersacją z ową kobietą.
-Super!- mruknęłam, chowając telefon do swojej kieszonki od bryczesów. Ania spojrzała na mnie pytająco. Wytłumaczyłam jej, że utknęli w korku. Kilkulilometrowym.
-No tak, godzina szczytu...- mruknęła blondynka. Skończyłam zamiatać stajnię i trzeba było w końcu przygotować się na przyjazd klaczy. Przytachałam pod pusty boks angielski snopek siana i słomy. Nożem rozcięłam sznurek i za pomocą waletki rozrzuciłam go po boksie. Trzeba było odświeżyć poidło i żłób oraz powiesić lizawkę. Zajęło nam to chwilkę. Zaraz przywołałyśmy stajennego Piotrka, by przykręcił do drzwiczek tabliczkę z danymi Ariozny, haczyk oraz wieszak na siodło. Mężczyzna przyniósł potrzebne narzędzia zaś ja poszłam zrobić wolne miejsce w siodlarni. Siodło i ogłowie zajęły już swoje miejsca, zaś "pierdułki" były poupychane w przeładowanych kufrach. Wzięłam duży, czarny worek i zaczęłam porządki. Zużyte balsamy, kremy i smary znalazły się w owym worku. Pourywane kantary i uwiązy także. Powycierałam kurze, pozamiatałam i skropiłam wodą. Ustawiłam rzeczy kucyni w wolnym miejscu i rozejrzałam się po siodlarni zadowolona. Tak czysto nie było tu już dawno. Wink I ostatni obowiązek - obiad dla koni. Wzięłam do ręki trzy wiadra i podreptalam do paszarni. Nasypałam do każdego z kolorowych wiaderek owsa oraz dodatki paszowe, zmoczyłam delikatnie wodom by się nie kurzyło a z dużego, białego wora wyciągnęłam po marchewce i wrzuciłam do naszykowanych już posiłków dla rumaków. Ania wysypała po porcji każdemu do żłobu ja z pomocą stajennego zajęłam się sprowadzaniem Comy i Okiego. Gdy konie sporzywały już spokojnie swoje obiadki ja zniecierpliwiona zerknęłam na podjazd. Ani śladu przyczepy zbliżającej się do stajni, uh. Usiadłam przed stajnią, na ławeczce oglądając nowy katalog sklepiku "Kobyłki", którego jestem zawodnikiem. Po 30 minutach, gdy konie znów były na pastwisku. W oddali, na podjeździe można było dostrzedz zbliżający się pojazd. Po kilku sekundach rozległo się rżenie. O tak, to jechała moja nowa klaczynka! Zerwałam się na równe nogi i biegiem poleciałam otworzyć bramę. Zlustrowałam wzrokiem dużą, nowoczesną przyczepę z napisem "Welsh Pony Farm" i numerem kontaktowym. Ciągnął ją duży, czarny jeep. Z auta wysiadła niska kobieta. Prezentowała się zachwycająco. Aż wstyd mi było, że stoję przed nią w potarganych jeansach, starej koszulce i gumiakach. Owa pani miała na sobie beżowe bryczesy, skórzane oficerki oraz jasnoniebieską koszulę. Uczesana była w kok a jej usta miały kolor krwisto czerwony. Uśmiechnęłam się delikatnie. Z auta wysiadło również dwóch mężczyzn, ubranych całych na czarno-zielono. Oni ruszyli w stronę przyczepy. Maria, tak przedstawiła mi się kobieta, ścisnęła moją rękę i przekazała mi papiery, opowiadając nieco o izabelce. Z przyczepy wydostawały się przerażające kwiki i huki kopytek na ścianach metalowej przyczepki. Ona nawet nie drgnęła. Po chwili wszystko ucichło i po rampie zsunęła się izabelowata klacz z łysinką. Głowę miała uniesioną wysoko, rozglądała się bacznie po ośrodku. Zarżała piskliwie, a wtedy Oki i Coma odpowiedzieli jej chórkiem. Jeden z rosłych mężczyzn, ten znacznie lepiej zbudowany trzymał się za rękę i przeklinał pod nosem.
-Ta cholera mnie ugryzła!- ja i Maria zaśmiałyśmy się. Nie mogłam przestać podziwiać poniaka. Prezentowała się lepiej niż za pierwszym razem gdy ją zobaczyłam. Jej sierść lśniła w słońcu a chrapki były uroczo zaróżowione. Przed stajnią zdjęłam jej ochraniacze transportowe i złapałam z uwiąz. Ręką przejechałam po aksamitnej szyji i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Witaj w domu-powiedziałam wyciągając z kieszeni smakołyka. Mała wciągnęła go i z gracją schrupała. We wszystkim, co robiła zresztą było niemiłosiernie dużo gracji. Istny koń ujeżdżeniowy. Znów się uśmiechnęłam. Zaczęłam obkrążać z nią budynek by mogła się trochę rozluźnić. Wydawało się, że frunie...
-Już chcę zobaczyć jak ona skacze...-Powiedziałam po 15 minutach spacerku. Zaprowadziłam ją do boksu, by mogła zjeść obiad i przyzwyczaić się do nowego miejsca. Gdy zdejmowałam jej kantar zniżyła nieco łebek i zamrugała swoimi bielusimi rzęsami. Kobieta otrzymała pieniądze, porzegnała się z izabelką i wsiadła ponownie do jeepa. Oparłam się o drzwiczki boksu i spojrzałam na nią z wymalowanym uśmiechem. Anka uważała tak samo jak ja, koń-cudo. I dotego wszystkiego ...mój.
Post został pochwalony 0 razy
|
|