Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 16:31, 15 Kwi 2011 Temat postu: 05.02.11 - Pierwsze skoki na torze crossowym |
|
|
Koń: Romantyczna Ballada
Trener/jeździec: Auraya
Rodzaj treningu: głównie skokowy, terenowy spacer
Miejsce: las
Czas: 2,5 h
Pogoda: ciepły wietrzyk, słońce, dosyć chłodno – jednym słowem przedwiośnie
Dzisiaj postanowiłam odwiedzić boks Romantycznej Ballady. Po prostu obudziłam się z takim zamiarem, a prawie wiosenna pogoda dodatkowo entuzjastycznie mnie nastawiła. Około dziewiątej rano wyszłam z domu i skierowałam się do stajni. Teraz na szczęście mieszkałam już razem z dziewczynami w WSR Obsesja, więc do koni miałam pół minuty spaceru Very Happy.
Kiedy dotarłam do stajni, trochę się zdziwiłam – nikogo tam nie było. Tylko niesione wiatrem źdźbła siana co jakiś czas przelatywały mi pod nogami i wylatywały przez wrota. Cichy szum gałęzi, które dopiero zaczynały tworzyć pączki, był jedynym odgłosem, jaki słyszałam. Woda we wiadrze, które stało pod moimi nogami, co jakiś czas marszczyła się pod wpływem ciepłego wicherku, zamazując odbijający się w niej obraz.
Zamyślona wyszłam ze stajni i skierowałam się w stronę naszego wielkiego padoku. Uśmiech wpełznął mi na twarz; wszystkie konie stały spokojnie przy ogrodzeniu i wpatrywały się we mnie ciekawie. Słońce podświetlało na złoto zimowe włosy koni, które już coraz gęściej wypadały, a unosząc się w powietrzu skrzyły się blaskiem przedwiośnia. Nic prócz szumu gałęzi nie zagłuszało słodkiej ciszy panującej pośród łąki. Co jakiś czas tylko wraz z parsknięciem z końskich chrap wydobywały się delikatne kłęby srebrnej pary. Skrzące się w słońcu resztki śniegu wydawały się blaknąć przy przebiśniegach rosnących na brzegu padoku. Uśmiechnięta wróciłam do stajni po kantar i uwiąz Ballady. Wisiały przy wejściu, dlatego już po chwili byłam powrotem na padoku. Ubrałam Romantyczce jej kantarek i pogłaskałam jej kasztanowe chrapy. Pod słońce drobne włosy czuciowe na jej pysku wydawały się złote… Rozmarzona popatrzyłam jeszcze chwilę na tą idyllę. Potem zebrałam myśli i wyprowadziłam klacz za drewniane ogrodzenie. Owinęłam jej uwiąz o barierkę padoku nawet go nie zawiązując. Wiedziałam, że nigdzie nie pójdzie, bo i po co miała by stąd odchodzić? Miała towarzystwo koni, nie była głodna, bo rano dostała od Chocky swoją zwyczajową porcję paszy, a i pogoda była idealna… po prostu bajka.
Wzięłam ze stajni szczotki i powoli rozczyściłam Romę. Podświetlony słońcem suchy, wiosenny kurz unoszący się z jej zadu ślicznie wyglądał oświetlony porannym światłem. Kopyta miała czyste, a grzywę i ogon rano pewnie wyczesała jej Chocky. Wiele roboty nie miałam, ale i tak się nie spieszyłam. Spokojnymi ruchami zarzuciłam jej czaprak i siodło na grzbiet. Zdziwiłam się, że stoi tak spokojnie, ale widocznie Bali także udzielił się nastrój porannego, wiosennego spokoju. Założyłam klaczy ogłowie i dopięłam popręg. Wsiadłam na jej grzbiet i ruszyłyśmy.
Powoli przejechałyśmy piaszczystą, jeszcze trochę ośnieżoną ścieżką. Drewniana, skrzypiąca bramka otwierająca drogę do lasu nie była zamknięta. Po minięciu jej zostało nam niecałe dziesięć metrów do ściany lasu. Gdy tam wjechałyśmy, zrobiło się ciemniej i chłodniej. Słońce przeświecało przez igły sosen, skupiając promienie na ścieżce i złocistej sierści klaczy. Pod drzewami był jeszcze śnieg, ale na ścieżce już całkiem stopniał. Cieszyłyśmy się krajobrazem obie, a Ballada co jakiś czas parskała radośnie. Po piętnastu minutach ruszyłyśmy kłusem. Wiedziałam, że około pół kilometra stąd w lesie ustawiony jest nieduży cross, i postanowiłam go wykorzystać. Rozgrzewałam już klacz; po chwili miałyśmy już przejść do galopu. Nacisnęłam lekko łydki i Roma zmieniła rytm uderzania kopytami o ziemię. Teraz w słychać było trzy szybkie uderzenia, wyśmienity galop. Płynęła w powietrzu, a przy tym utrzymywała idealne tempo. Wiedziałam, że na razie się nie męczy, jest przecież bardzo wytrzymała nawet jak na araba. Poklepałam ją i zamknęłam oczy. Na moje powieki spadło kilka płatków śniegu zsypanych z igieł zielonych sosen. Rozpuściły się od razu, ale nie zrobiło mi się zimno; promienie słoneczne też przecież dawały o sobie znać.
Po chwili dojechałyśmy do dwóch chorągiewek. Początek krosu. Poprosiłam Balladę o szybszy galop. Ruszyła jak wiatr, spod kopyt sypały jej się śnieżne iskry. Po dosyć ostrym zakręcie zobaczyłyśmy pierwszą przeszkodę. Była to niska kłoda z dwoma chorągiewkami na końcach. Roma spokojnie przeskoczyła ją, z dużym zapasem. Poklepałam ją delikatnie, bo już biegłyśmy dalej. Kolejny był zeskok z metrowej skarpy na piaszczyste dno. Kiedy Roma się wybiła, odchyliłam się do tyłu, aby odciążyć jej przednie nogi na trudnym lądowaniu w piasku. Klacz dzielnie pokonała zeskok i patrzyła już na kolejny zakręt, tym razem w lewo. Był szeroki i łagodny, ale śliski od śniegu. Roma przechyliła się w galopie, by ładniej go pokonać. Od razu za zakrętem znajdowała się przeszkoda w postaci kupy piachu, wysokiej na 110 i szerokiej na 100 cm. Nie była bardzo duża, ale Bala z rozpędu po zakręcie miała trochę zbyt szybki najazd, co poskutkowało strąceniem niewielkiej ilości piasku tylnymi kopytami. Wylądowała dość niezgrabnie, więc oddałam jej na chwile wodze, żeby mogła się pozbierać. Przed nami była prosta droga. Nie wiedziałam jednak, jak kobyła zareaguje na przeszkodę wodną znajdującą się ok. 70 m przed nami. Przed sporą stacjonatą z cienkich brzozowych gałązek znajdował się dwumetrowej długości basen ok. 30 cm głębokości wypełniony wodą w której pływały nieliczne sosnowe igły; taki sam znajdował się również za przeszkodą, tak więc wybicie i lądowanie przebiegało w wodzie. Kiedy Romantyczna Ballada dobiegła już do basenu, bez wahania do niego wskoczyła, ale rozbryzg wody tak ją zdekoncentrował, że wyłamała przed stacjonatą. Wskoczyła na drogę obok i zaparskała, obrażona na basenik. Westchnęłam i zawróciłam kobyłę.
Przy drugim najeździe bardziej zmobilizowałam Romę. Po wskoczeniu do basenu zaparskała głośno, ale przeskoczyła przez przeszkodę. Kiedy z powrotem wpadła do wody, stuliła uszy, ale pogalopowałyśmy dalej. Po dwóch zakrętach natknęłyśmy się na szereg. Pierwsza część była zbudowana z obciętych gałęzi, a druga powstała z naturalnego, dość szerokiego strumienia. Ballada Pokonała dzielnie obie, skracając sobie o 1 foulee dystans między nimi. Potem pogalopowała rozpalona przez następny, długi odcinek trasy, a ja słysząc głosy ptaków i oddech klaczy, całkowicie się zrelaksowałam. Do Piero po dwóch minutach dotarłyśmy do następnej przeszkody, która co prawda nie należała do tych skakanych, ale i tak Roma nieźle się przy niej naparskała. Była to mianowicie duża skała w której była nierówno wydrążona jaskinia z wylotem po drugiej stronie nasypu. Jednym słowem coś w rodzaju tunelu, groty. Zwolniłam tu do stępa, żeby kobyła przyzwyczaiła się do sytuacji. Kuląc uszy, Roma weszła do środka. Kopyta ślizgały jej się po skale mokrej od rozpuszczonego śniegu, jednak dzielnie przeszła na drugą stronę. Potem poszło już gładko.
Do domu zostało już niedaleko. Mogłam co prawda wybrać dłuższą drogę, ale nie chciałam forsować Ballady. Skoczyłyśmy jeszcze parę wyższych stacjonatą i okserów porobionych z nieociosanych gałęzi sosnowych, jednak po wcześniejszych przeżyciach klacz nie robiła już żadnych fochów. Tak dobiegłyśmy do końca toru, a potem już stępem dojechałyśmy do drewnianej bramki zamykającej leśną drogę. Po dojechaniu do stajni stwierdziłam, że klacz nawet się bardzo nie spociła, nie licząc tego, że brzuch miała mokry od wody z baseniku. Po rozsiodłaniu natarłam ją słomą i wstawiłam do boksu, żeby nie zmarzła. Wiedziałam, że za godzinę przyjdą tu dziewczyny ze stajni i wypuszczą Romę na padok, więc poczęstowałam ją marchewką, dolałam jej do poidła trochę melasy i poszłam odnieść sprzęt. Miałam jeszcze zajrzeć do klaczy, ale przypomniałam sobie, że w tym tygodniu ja miałam zrobić zakupy… Ojć. Wybiegłam szybko ze stajni i wsiadłam do samochodu. Jednego byłam tylko pewna: to nie był mój ostatni cross z Romantyczną Balladą!
Very Happy
Post został pochwalony 0 razy
|
|