Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 14:09, 06 Maj 2011 Temat postu: Skoki L na kłodach oraz powtórzenie elementów dresażu P |
|
|
Pełna energii wkroczyłam do stajni. Pomimo faktu, że nie przespałam nocy, rano miałam do załatwienia masę spraw, czułam się nieźle. W końcu mogłam się wziąć za treningi. W oko wpadła mi Plotkara, szybko więc ją wyprowadziłam i uwiązałam na korytarzu. W mig wyszczotkowałam klacz, wyczyściłam kopyta i obarczyłam sprzętem. W nie więcej jak 10 minut byłyśmy gotowe do treningu.
Kucka dawno nie chodziła, niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się treningu. Przed stajnią podciągnęłam popręg i szybko wskoczyłam na siodło. Dałam jej lekką łydkę kierując w stronę łaki, na której trenowałam niedawno z Balladą. Przy pomocy Mariusza ustawiłam tam kilka niskich przeszkód terenowych oraz dokładnie sprawdziłam teren w trosce o jego bezpieczeństwo. Wronka wesoło podrygiwała łebkiem, lekko zamiatając ogonem. Nie płoszyła się, chętnie szła naprzód. Nie było to wcale dziwne - Plotkara była weteranką terenów, nie jeden raz uczestniczyła w wielogodzinnych terenach z udziałem wielu koni, nawet ogierów. Zepchnęłam ją na jedną z dwóch dróżek wyjeżdżonych przez koła samochodów, tak bym dokładnie widziała teren po którym idzie klacz. Korzystając z okazji wykonałyśmy długi wężyk o dużych łukach, pomiędzy dziurami wysypanymi gruzem czy innym dziadostwem nieprzyjaznym dla końskich kopyt. Po kilku minutach energicznego marszu naszym oczom ukazała się asfaltówka. Miałyśmy do niej jeszcze kilkanaście metrów, toteż sprawdziłam i podciągnęłam ostatecznie popręg, poprawiłam swoją pozycję w siodle i pewniej poprowadziłam klacz do przodu. Plotkara spokojnie weszła na asfalt, lekko przyśpieszyła chodu, rytmmicznie stukając podkówkami o podłoże. Łukiem dotarłyśmy do dobrze znanego czytelnikom moich treningów zjazdu i pokonałyśmy go bez problemu. Nabrałam wodze na swobodny kontakt, lekko podganiając klacz łydką. Wjechałśmy na duże koło. Chwilkę pokręciłyśmy się po "placu". Pokazałam klaczy przeszkody, odświeżyłam ślad wydeptany wczoraj przez Romę.
Wróciłyśmy na ślad, półparada i kłusik. Przez pierwsze 5 minut kompletnie nic nie wymagałam od Plotki. Trzymałam szeroko rozstawione dłonie, pozwalałam jej opuszczać głowę gdy tylko chciała. Zmiana kierunku, to samo w drugą stronę. Po tym wstępnym rozprężeniu, w charakterze luźnego biegania po dużym kole, zwolniłam klacz do stępa i odddałam jej całą długość wodzy dojeżdżając jednocześnie łydką. Zachęcałam Wronę do chodzenia na długiej szyi. Dużo ćwiczeń wyginających i rozciągających. Wolty, ósemki, ćwiczenie z godziną dziesięć. Poświęciłam na to kupę czasu, wiedziałam, że to klucz do kucki chodzącej w zebraniu i na ładnym kontakcie. Plotkara była zaskoczona faktem, że wymagam od niej tak wyrafinowanych ćwiczeń na środku dzikiego pola, ale, jak przystało na starą wyjadaczkę, posłusznie wykonywała kolejne figury. Poprosiłam ją ponownie o kłus. To samo powtórzyłyśmy w kłusie - kluczyłyśmy pomiędzy przeszkodami, jakieś wężyki, nagłe zmiany kierunku. Mnóstwo, mnóstwo, aż do porzygu. Pod koniec chyba rzeczywiście małej się to znudziło, bo przestała się przykładać, a zaczęła lustrować oczkami otoczenie i przyśpieszać podczas każdej ewolucji. Po zmuszeniu jej do wykonania dobrze wyjechanej wolty, wróciłyśmy na ścianę i łydki do galopu. Plotkara z niespotykaną dotąd dynamiką ruszyła przed siebie, kryjąc foulą (jak na kucyka) dużo ziemi. Pozwoliłam jej się spokojnie przegalopować, na koniec wykonałyśmy obszerną woltę. Podczas niej kilka razy przerobiłam wewnętrzną wodzą z łydką, co nieoczekiwanie zaowocowało zebraniem. Pochwaliłam kobyłkę, zwolniłam do kłusa i zmieniłam kierunek. To samo powtórzyłyśmy w drugą stronę. Po kilku minutach odpoczynku na długiej wodzy mogłyśmy przystąpić do treningu.
Nabrałam wodzy, zaczynając od wgonienia klaczy na wędzidło łydkami. CIągłe męczenie Plotki ujeżdżeniem przynosiło widoczne rezultaty, klacz dużo chętniej przyjmowała kiełzno. Chwilka pracy nad ustawieniem, zakłusowanie i jedziemy z tym koksem. Nie pozwoliłam karusce się rozpędzić, tak bym mogła spokojnie wysiedzieć drobny kłusik w siodle. Dosiad, łydki i tworzymy ustępowanie po przekątnej w prawo. Arabohucułka przez kilka kroków nie mogła się ułożyć, ale pod koniec ładnie wykonała ćwiczenie. Gdy znalazłyśmy się na ścieżce, wykorzystałam lekkie ustawienie klaczy w lewo i poprosiłam o zagalopowanie. W tym chodzie także nie pozwoliłam na dzikie latanie ile która noga może. Spokojnie, rytmicznie, bujałyśmy się dookoła. W następnym narożniku wykonałyśmy ciaśniutką woltę. Plotkara wyrobiła się i z łopatką, i z zadem, więc byłam dumna. Na prostej jeden łuk wężyka. Wracamy na ścieżkę i do kłusa. Pochwaliłam klacz, coraz lepiej radziła sobie z kontrgalopem. Całą sekwencję wykonałyśmy jeszcze raz w drugą stronę. Ustępowanie dynamiczniej, musiało lepiej wyglądać wizualnie. Kontrgalopu było niewiele, podobnie jak w tamtą stronę, przynajmniej nie na tyle by sprawić klaczy tym trudność. Chwilkę pokłusowałyśmy w niskim ustawieniu na ścianie, bez wymagania czegokolwiek. Kiedy upewniłam się, że Plotka zupełnie się wyluzowała poprosiłam o wykonanie łopatki do wewnątrz. Zamiast przestawić się na śladzie, wygięła się w dziwny sposób, co było u niej typowe. Wyprostowałam ją, za chwilkę ponownie poprosiłam o łopatkę, wzmacniając komendy. Kilka pierwszych kroków znowu to samo, po korecie jednak poprawiła się i wykonała ładną łopakę. Po dwa razy na jedną stronę. Raz było lepiej, raz gorzej. Nie powiem, że było świetnie. Było poprawnie. Odpoczynek w stępie i zabieramy się za skoki.
Pozbierałam wodze, zakłusowałam i jedziemy. Kłusem najechałyśmy na kłodę o wysokości 50cm. Bez robienia kilometrów - duży łuk i od razu najazd na drugą kłodę, 60cm. Na chwilkę wróciłyśmy na ścieżkę, by zaraz odbić od niej i najechać na ostatnią z ustawionych na placu przeszkód - hyrdę 70cm, stworzoną z różnego rodzaju gałęzi i gałązek sosnowych. Plotkara bez problemu przemknęła nad przeszkodami, nawet nie wysilając się przy ich przeskakiwaniu. No to mamy już wszystko obskakane, teraz będziemy cudować W narożniku zagalopowałyśmy z lewej nogi, w zebraniu. Chwileczkę pobawiłam się z wędzidłem skupiając na sobie klacz. Długi najazd na mniejszą kłodę, łydka, półsiad, krótkie wypuszczenie i jedziemy. Mimo chęci nie pozwoliłam Wroniastej się rozpędzić. Przekicała na drugą stronę, trochę koślawo, bo zupełnie nie pasowała jej noga i musiała wykonać długi skok. Po skoku skierowałam ją po łuku, pomiędzy dwie kłody. Poprosiłam o przejście do stępa, co Plotka wykonała trochę niechętnie. Napaliła się strasznie na przeszkody. Schowała się za wędzidło, po kilku próbach przechodząc do stępa. Poklepałam ją, wygięłam w drugą stronę i zagalopowanie. Piękna zmiana nogi. Zakręcamy i najazd na większą kłodę. Ładnie, teraz wszystko pasowało. Tak o to wykonałyśmy serpentynę z dwóch skoków i zwykłej zmiany nogi. Chwilka kłusa, zmiana kierunku i jedziemy to samo w drugą stronę. Pilnowałam wybicia, by nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego razu. Zmiana nogi teraz lepiej, płynniej. Plotka nie opierała się przy przejściu do stępa. Pochwaliłam ją, na sam koniec naprowadziłam jeszcze na hyrdę. Przyśpieszyłam galop, a co, niech się uczy z szybszego tempa skakać. Przed przeszkodą troszkę skróciłam galop, jednak nie tracąc na dynamice i skaczemy. Plotkara ładnie się poskładała, przesadnie wysoko się wybijając i mocno baskilując. Pochwaliłam karoszkę, chwilkę jeszcze galopu i do kłusa.
Okrążyłyśmy przeszkody dwa razy kłusem na długiej wodzy, by pozwolić klaczy zrelaksować się po treningu. Następnie zwolniłam ją do stępa, skierowałam w stronę stajni i oddałam wodze na całą długość. Kucka wyciągnęła szyję, szła już dużo mniej chętnie. Z resztą nie dziwię się, takie malutkie stworzonko przez półptorej godziny miało nosić mój tyłek. Poklepałam klacz, skróciłam wodze precyzyjnie wprowadzając ją na wzniesienie. Szybko minęłyśmy asfaltówkę i znów mogłyśmy się wyluzować. Po kilkunastu minutach ujrzałyśmy drzwi stajni. Zsiadłam, popuściłam popręg i zaprowadziłam klacz na myjkę. Tam rozebrałam ją ze sprzętu, obejrzałam w porzukiwaniu otarć lub mini kontuzji. Uznałam brak jakichkolwiek uszkodzeń. Zlałam wodą nogi klaczy oraz spocone miejsca pod siodłem i popręgiem. Ściągnęłam z niej wodę i odprowadziłam do boksu. Do żłobu, na pożeganie, wrzuciłam marchewkę
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rustler dnia Wto 17:05, 17 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|