Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 14:07, 19 Lut 2011 Temat postu: Dresaż L - chody pośrednie i żucie z ręki |
|
|
Koń: Wanilia
Jeździec: Rustler
Miejsce: nowa ulepszona hala ^^
Czas: 60 minut
Sprzęt: ogłowie z wedzidłem podw. łamanym, siodło ujeżdżeniowe
Pomoce/patenty: palcat, wytok
Założenia treningowe: Praca nad stępem pośrednim, ćwiczenia z żuciem z ręki, wolty oraz zbieranie w galopie.
Weszłam do stajni z dzbankiem herbaty w ręku.
- Kto chętny na herbatę? - wrzasnęłam siłując się z drzwiami. Zaraz zjawiło się stado sępów.
- Powoli, powoli - próbowałam opanować sytuację. Gdy już wszyscy zostali obdarzeni szklaneczką ciepłego napoju w stajni zrobiło się cicho i przytulnie. Każdy znalazł sobie coś do siedzenia. Nikt ani myślał wychodzić na trening. Po przeprowadzeniu towarzyskiej rozmowy powoli wstałam i ruszyłam do siodlarni.
- A ty gdzie? - zainteresował się nasz stajenny.
- Jak to gdzie, na trening - odparłam.
- Pomóc Ci w czymś? - bardziej przyjaźnie do sprawy podeszła Ania.
- Wiesz chyba nie, będę się integrować z siwą, jak chcesz coś robić to możesz pomęczyć gniadego. Tylko lekko, dopiero od jutra możemy zaczynać treningi - odpowiedziałam i wyjęłam z siodlarni sprzęt potrzebny mi do jazdy. Towarzystwo powoli się rozeszło, każdy poszukał sobie wrażeń we własnym zakresie. Siodło i ogłowie powiesiłam na drążku z uwiązem weszłam do biegalni. Odłowiłam siwą, przywiązałam ją po drążka i zamknęłam za nami drzwi. Rzuciłam okiem na klacz, potem podniosłam przednie kopyto.
- Czysta? - zrobiłam minę, jakbym od miesiąca nie brała rutinoscorbinu. Rzeczywiście, klacz była siwa. Nie żółta tylko siwa. Czyżby Mariusz wziął się za robotę? No cóż, nie będę tego rozkminiać. Na grzbiecie rozłożyłam jej czerwony czaprak, na niego siodło ujeżdżeniowe. Lekko zapięłam popręg. Po ostatnim treningu stwierdziłam, że na jedną jazdę przypnę jej wytok. Kantar zamieniłam na ogłowie, wodze przełożyłam przez kółeczka od wytoku. Ponownie zmontowałam wszystko do kupy, wzięłam ze sobą palcat i z Wanilią wyszłam na nowiutką, pachnącą jeszcze świeżością halę . Po drodze specjalnie przeszłam przez korytarz pełen ludzi, wyjaśniłam Ani wyższość ustawiania mi drągów na hali, nad kokietowaniem Mariusza. Kiedy wszystko było jasne - kierunek hala.
Przez drzwi przeszłyśmy bez szwanku, jednak jedna nieotworzona do końca banda, jak się okazało, ziała ogniem. Tak przynajmniej twierdziła Wanilia. Na początku kilka razy podprowadziłam ją do bandy, ale kiedy zaczęło się stawanie dębów, stwierdziłam, że to zbyt niebezpieczne. W końcu stałyśmy w "przedsionku" do hali 5x5m. Odepchnęłam bandę, szarpnęłam klacz za wodze, ściągając ją na ziemię i nieco ponaglając ją palcatem wkłusowałyśmy na halę. Odwróciłam klacz przodem do wyjścia, zamknęłam bandy, sprawdziłam zasuwki by nagle któraś się nie otworzyła. Siwka aktualnie zajęta była pokazywaniem całemu światu "jak to ona strasznie nie chce trenować". Nie zważając na jej humory podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i wsiadłam. Zero reakcji na łydkę, prych za prychem, uszy do tyłu. W miarę wzmacniania pomocy zaczęła się cofać. Pomogłam sobie palcatem za łydką, na co siwka zareagowała poderwaniem głowy. Wytok jednak sprawił, że rąbnęła sobie wędzidłem po zębach. Nil stwierdziła, że musi przetestować nowy sznurek wiszący na szyi i sprawdzić jego wytrzymałość. Co chwila podrywała łeb, z czasem dokładając do tego lekkie wspinanie. Po kilku próbach stłumionych zamknięciem palcy na wodzach i batem za łydką, jako tako uspokoiła się, a przynajmniej na tyle by ruszyć stępem i wejść na ślad. Męczyłam ją półparadami, a gdy tylko trochę ustępowała chwaliłam ją i dawałam długie wodze oraz chwilę spokoju. Pod koniec siwa załapała o co chodzi, była z resztą bardzo pojętna. Energia kipiała jej chwilowo uszami, okazywała to w każdym narożniku, obok każdego lustra, ale najintensywniej przy drzwiczkach do schowka z przeszkodami. Kiedy nie robiła nic - była względnie grzeczna - luzowałam jej wodze. Natomiast w momentach buntu dawałam łydkę, wzmacniałam kontakt, a gdy to nie dawało rezultatu pomagałam sobie batem. W takim zamieszaniu minęło nam 10 minut. Pora zabrać się za kłus.
Siwa ma głupie przyzwyczajenie pt. Podrywanie łba przy przejściach. Musimy to poćwiczyć. Na razie nie chciałam jej za to karać, dodałam więcej łydki i na lekkim kontakcie anglezowałam. Najpierw po dwa koła na stronę, dla rozgrzewki i spompowania energii. W tym chodzi Wan zachowywałam się lepiej, czasem spływała zebranym kłusem ze ścieżki, ale łatwo było ją tam znowu wepchnąć. W sumie, gdy przeszłyśmy do wolt była dużo bardziej skupiona na pracy niż na nowej hali. Dużo ćwiczeń rozluźniająco-rozciągających, co chwila zmienianych by nie zanudzić siwki. Potem chwila odpoczynku w stępie i znów kłus.
Pogalopujemy trochę, Nila się zmęczy to będzie spokój później. Nie tracąc czasu przyłożyłam łydki, cmoknęłam i wypchnęłam ją biodrami. Kiedy tylko ruszyła poklepałam ją do szyi. Mogłam trochę odjąć łydek bo i tak mocno szła do przodu. Po dwóch kołach zwolniłam ją do kłusa, zmieniłyśmy kierunek. Najpierw wygięłam ją do środka łydkami potem galop. Dobra noga, z tym mała nie miała problemu. Dwa koła i do kłusa, do stępa.
Stwierdziłam, że zaczniemy od żucia z ręki. Najpierw dojechałam siwkę do ręki, pamiętając o impulsie. Ustawiła się jak należy, tylko trochę skorygowałam zad, a gdy kilka kroków utrzymała ustawienie poklepałam ją. Puściłam wodze, dodałam łydki by się rozjechała. Znowu pozbierałam wodze, a gdy tylko zareagowała na to ustawieniem poklepałam i byłam bardzo zadowolona. Part 2, podążanie za kontaktem. W stępie ponownie zebrałam wodze na porządny kontakt, po chwili powoli oddając wodze i dojeżdżając łydkami. Poszła ciut w dół. Znowu poklepałam, po czym ruszyłam kłusem. Pierwsze kilka kółek poświęciłam na dobre zebranie oraz mocny kontakt. Przyzwyczajając klacz do zwyczajów panujących na zawodach wjechałam na dużą woltę, starając się wykonać żucie. Z każdą próbą było coraz lepiej. Pojeździłam trochę po ujeżdżalni próbując zachęcać siwkę do wyciągania nosa ku ziemi przy każdej możliwej okazji, na wolcie, na prostej, na łuku oraz na przekątnej. Po, można by rzec, tysiącu prób wreszcie było dobrze. Trzeba przyznać, że przy każdej z prób była poprawa - Wanilia była bardzo bystrym zwierzątkiem. Szkoda, że czasem na niekorzyść. Następnie zagalopowanie. Chwilę poszarpałyśmy się, przecież tamten narożnik jest straszny. Pozbierałam siwą, następnie na duuużej wolcie (na jaką pozwalała ta ogromna hala ) wodze w dół i łydka. Kiedy tylko ustąpiła pochwaliłam ją, po czym do kłusa. Zrobiłam kilka przejść step-kłus-step, a na hali pojawiła się Ania.
- Więc co mam robić?- zapytała.
- Drągi na stęp, kłus, galop. - wyjaśniłam i orientacyjnie pokazałam miejsca gdzie mają leżeć.
- Robocze? - zapytała ponownie kierując się do schowka z przeszkodami.
- Robocze - krzyknęłam za nią. Otworzenie drzwi do schowka przepełniło czarę straszności w naszej hali. Najpierw fukanie, prychanie, a kiedy podjechałam bliżej odjazd galopem. Kłusem próbowałam wepchnąć ją by przeszła obok drzwi, ale doigrałam się stania dęba. W końcu pomogłam sobie palcatem, klacz już była bardzo blisko gdy ukazała się Ania wynosząca drągi. Siwa dęba, w tył zwrot i długa. Ja już przy drugim manewrze zaliczyłam soczystą glebę. Nie powiem, podłoże było do tego idealne Ania szybko złapała Siwą, potem pozbierała mnie z ziemi. Co prawda nic mi się nie starło, tylko lekko stłukłam kość ogonową. Otworzyłam drzwi na całą szerokość, w ręku pokazałam Wan, że to nic strasznego. Pozwoliłam jej nawet wsadzić do środka trochę głowy. Kiedy przekonałyśmy się, że schowek nie zieje ogniem ponownie wsiadłam, kłusem objechałam dookoła halę. W stepie kilka razy przejechałam przez drążki, prowokując klacz do żucia nad nimi. Pochwała i chwila spokoju. Potem to samo w kłusie i galopie. Klacz dobrze pracowała, chętnie szła do przodu oraz szanowała drągi. Czym skorupka za młodu... a jak wiadomo męczyłam siwą na dragach w srokatym dzieciństwie. Kiedy miałyśmy opracowane to we wszystkich chodach poprosiłam o drążki na pośrednie. Zaczęłyśmy od stępa. Dosiadem starałam się wyciągnąć kroki jeszcze przed drążkami co nawet nam się udało. Po kilku próbach na drągach spróbowałam na prostej. Gdy tylko wyszło pochwała i spokój. Następnie w kłusie. Wi mało wybijała, usiadłam więc w siodło prowokując dosiadem do wydłużenia kroku. Trochę wydłużyła wykrok, ale dopiero nad drągami załapała o co chodzi. Poprosiłam o to na ścianach, po jednym dobrym wykonaniu spokój. Chwila odpoczynku, zagalopowanie. Przejazd nad drągami w obie strony po dwa razy. Za pierwszym razem mało nas nie zbiła, pogubiła odległości, dopiero po którymś przejechaniu załapała, że chodzi o to samo co w kłusie i stępie. Kiedy udało nam się wykonać to na ścianie zarządziłam koniec treningu. Podziękowałam Ani, porządnie występowałam zmęczoną klacz.
W stajni rozebrałam ją ze sprzętu, odwiesiłam go na miejsce w siodlarni, czaprak rozwiesiłam na drzwiach biegalni. Wyczyściłam jej kopyta, zlałam nogi wodą, oszuszyłam ręcznikiem, klacz przykryłam derką osuszającą i wpuściłam do biegalni. Chwilę pogawędziłam z obecnymi w stajni, po czym zabrałam mokrą już derkę, a przykryłam ją stajenną polarówką. Szykuje się golenie...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rustler dnia Wto 15:13, 22 Mar 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|