Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:40, 28 Lut 2011 Temat postu: Powrót do fromy - by Joanne |
|
|
Przyjechałam do SC z zamiarem ruszenia gniadego i siwego. Na początek postanowiłam wykończyć się Orłem. Gdy przyszłam z całym potrzebnym mi sprzętem ogier stał w kącie boksu, łypał okiem na otoczenie, nadal był spięty.
-Hej, Black... - Powiedziałam cicho łapiąc kantar i wchodząc do boksu. Z jednej kieszeni wyciągnęłam marchew i z wystawioną w jego kierunku powoli zbliżałam się do konia, który wpierw skulił się, chapnął zębami w moją stronę, wierzgnął, a potem zainteresował się warzywem. Nieufnie chwycił marchew zębami i odgryzł kawałek. Potem kolejny, i kolejny, a ja zbliżałam się do niego. Ostatnią część warzywa dostał gdy stałam tuż przy nim i gładziłam go delikatnie dłonią po szyi. Z drobnymi problemami założyłam mu kantar, pogładziłam po czole i wyprowadziłam z boksu, uwiązałam i zabrałam się za czyszczenie. Wpierw iglakiem zlepki, potem włosianką całego konia, grzebieniem grzywę i z dużą ostrożnością ogon, na koniec kopyta. Gniadosz podawał je aż za chętnie - tj. wierzgał. Raz jak mi świsnął zadkiem koło twarzy to dostał, niech przestanie się cackać. I tak jest lepiej. Założyłam gniademu wpierw ochraniacze, potem siodło i popręg, przy którym mało nie zostałam poturbowana. Oczywiście upomniałam konia dość szybkim machnięciem ręką koło niego, pogroziłam palcem i dokończyłam dzieła. Przykryłam konia derką, założyłam ogłowie. Oczywiście ni, Eagle nie weźmie ładnie wędzidła jak przystało na konia, będzie uciekać i walczyć. Mimo wszystko dałam radę. Nosił wędzidło z wąsami, jednakowóż nieco łatwiej wtedy koniem sterować. Zaplątałam wodze, dopięłam do wędzidła lonżę i żwawym stępem na round-pen.
Puściłam Blacka stępem po kole, postępował sobie łącznie 5 minut w obie strony, potem dociągnęłam popręg, zdjęłam derkę i kłus. Jak zwykle zaczął świrować, na szczęście miałam bata, więc nie próbował mnie staranować. Pokłusował sobie, spuścił część pary i w drugą stronę. Zaczął w miarę ładnie chodzić. No to galop. Na dzień dobry koło brykania, potem szalone tempo ogarnięte poprzez lekkie szarpnięcie lonżą. Od razu koń spokojniejszy. Pogalopował trochę w tę i we w tę, potem znów dociągnęłam popręg, odpięłam lonżę, rozplątałam wodze i idziemy na tor.
Black dużo spokojniejszy szedł w miarę grzecznie obok mnie. Czasem się szczurzył, ale z czasem można się przyzwyczaić. Na widok toru pobudził się i spiął. Uspokajałam go głosem i lekkimi półparadkami z ziemi. Dało efekt. Wjechaliśmy na teren. Był pusty. Zatrzymałam konia, odpięłam strzemiona, dziś były długie, po co na sam początek mam jeździć w typowo wyścigowych? żeby zlecieć? xD Z pomocą schodków wskoczyłam na grzbiet konia, który wspiął się lekko i zaczął szarpać głową. Przygotowana na dębowanie leciutko szarpnęłam wodzami. O dziwo Eagle tylko lekko się wspiął po czym zarzucił zadem.
-No kochany...pora się ogarnąć w końcu - Powiedziałam ruszając stępem. Z początku koń caplował i caplował, uspokojenie go wymagało zrobienie w obie strony przynajmniej jednego pełnego okrążenia, wolt nie doliczałam. Gdy gniady szedł na kontakcie, w miarę spokojny pochwaliłam go i dałam smakołyka. Dałam schrupać, zrobiłam jeszcze z 200 m stępem i kłus. Na początek chciałam z nim tylko tu pojeździć, lekko, bez forsowania. Musiałam mieć nad nim kontrolę. W kłusie zrobiliśmy również po okrążeniu na stronę, kilka wolt także się pojawiło, ogólnie koń mimo pobudzenia w miarę posłuszny. Jak raz trochę mocniej pociągnęłam jedną wodzę mało nie stanął dęba...wrażliwiec się znalazł. Zauważyłam, że ktoś nas obserwuje. Była to Nojka. Przystanęłam na chwilę przy niej, zamieniłyśmy kilka słów i pora się sprężać. Zakłusowaliśmy. Dwa duże koła i wolny galop. Wolny. Na początku były bryki, potem pędzenie na głupa, i dopiero po lekkiej szarpaninie dobre tempo. Dziś lekko, koło w jedną, koło w drugą stronę. Na obie nogi. Był z tym niemały problem, jednak z pomocą Nojca jakoś go zwalczyłyśmy. Postanowiłam go jednak trochę bardziej zmęczyć. Zrobiłam jedno okrążenie bonusowe w spokojnym tempie, zmieniłam stronę na tą tradycyjną, podjechałam na linię startową (na razie nie ryzykowałam startboksami) i na sygnał dziewczyny mamy pojechać sobie szybszym galopem odcinek 1000 m. Na słowo "START!" przyłożyłam mocno łydki do boków konia, przeszłam do półsiadu i mocno parliśmy do przodu. Eagle czując się w końcu w swoim żywiole pędził z zawrotną prędkością, jednak pilnowałam, by się nie przeforsował i zostawił trochę energii na koniec. Widząc wskaźnik 400 m pozwoliłam gniademu zaszaleć i popędzić trochę. Eagle gnał przed siebie, wyrzucał nogi daleko w przód, aż w końcu przekroczyliśmy znacznik. Postanowiłam pozwolić mu się wygalopować i nie hamowałam go jeszcze spory odcinek drogi. Oczywiście od razu po minięciu dystansu został pochwalony, ale jechał dalej. Stopniowo, sam z siebie zwalniał i zwalniał, i zwalniał...aż w końcu dojechaliśmy do Nojki kłusem.
-I jak? - Spojrzałam na nią klepiąc stojącego i dyszącego konia, następnie przykrywając go derką i zaczynając kręcić się nieco w stępie, by nie stał.
-Jak na pierwsze treningi po tak długiej przerwie w ogóle od jazdy to dobrze. Niezłego ma kopa, jeśli mu pozwolić. Bardzo fajnie sobie z nim radzisz - Uśmiechnęła się.
-Dzięki. Liczę, że jeszcze nie raz pokażemy, na co nas stać Smile A przynajmniej on - Zaśmiałam się. Postanowiłam postępować na hali, było już naprawdę zimno, a koń mokry jakby dwa wiadra wody na niego wylali. Stępowałam na nim dobrych 20 minut, a niech ochłonie porządnie. Zmęczony, ale w miarę zadowolony koń nie był w stanie nawet spostrzec, że na drugim końcu hali jest jakaś klacz. Chyba myślał tylko o sianie, wodzie, owsie i ciepłu zapewnionemu przez derkę. Zatrzymałam go, korzystając jak najmniej z wodzy. Wyszło....w miarę. Jak na nasze początki. Ale nie martwcie się, jeszcze opanujemy podstawy Smile Poluźniłam popręg, a koń odetchnął z ulgą. Ruszyliśmy do stajni.
Na miejscu rozsiodłałam gryzonia, wysuszyłam na solarium, zadbałam bardzo o jego nogi, wyczyściłam, wymasowałam korzystając z porad Skrzydlatej, dzięki czemu ogier w końcu się jako-tako rozluźnił i odprężył...Niestety straszny z niego nerwus. Na szczęście codzienne treningi zbijają z niego energię i jest dużo lepiej, dziś był jakiś śnięty w sumie. Wpuszczony do boksu po dłuższym czasie stania na uwiązie natychmiast dorwał się do poidła, potem do żłobu, gdzie wsypałam mu owies, a gdy i to pochłonął zabrał się za resztki siana. Ja zaś zdążyłam pozbierać i odnieść sprzęt, posprzątać po nas i zebrać swoje klamoty do paki. Siwego tylko polonżuję, czasu mało, a i tak chłopina wczoraj sporo pracował.
Post został pochwalony 0 razy
|
|