Rastamanka
Prince of pensjonat
Dołączył: 04 Lut 2011
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:00, 06 Lut 2011 Temat postu: Treningi |
|
|
Przyszłam do stajni zaraz po zrobieniu najważniejszych rzeczy w domu. Miałam zamiar dzisiaj wsiąść na Questa. Weszłam do siodlarni, gdzie w szafce Questa zastałam nowiutki sprzęt od Sayuri. Postanowiłam najpierw usiąść na chwilę i doprowadzić go do stanu używalności. Say naprawdę się spisała, zapewniając ogierowi tak wspaniały ekwipunek. Zdjęłam siodło z wieszaka i postawiłam je na stojaku. Pachniało świerzą skórą - cudownie! Wzięłam strzemiona, założyłam gumki na boczne krawędzie i zawiesiłam je na puśliskach, które przypięłam do siodła. Założyłam wędzidło do ogłowia, a popręg przewiesiłam przez siodło, na razie go nie zapinając. Wzięłam z szafki kantar z uwiązem i przewiesiłam je przez ramię razem z ogłowiem, potem zabrałam siodło z całym osprzętem, jeden z czapraków, ochraniacze wrzuciłam do skrzynki i tak obładowana udałam się do konia.
Na szczęście na ścianie boksu był wieszak na siodło, gdzie je odłożyłam i odetchnęłam z ulgą pozbywszy się ciężaru. Skrzynkę postawiłam na ziemi, ogłowie przewiesiłam przez siodło i weszłam do boksu Questa. Założyłam mu kantar, przypięłam uwiąz i poklepawszy go po łopatce, wyprowadziłam z boksu i przywiązałam przed nim. Po czym wyjęłam szczotki - plastikowe zgrzebło i zwykłą włosianą szczotkę i zaczęłam czyszczenie od szyi. Quest był nieco pozaklejany i dosyć okurzony, toteż czyszczenie dobrze mu zrobi. Sam koń nieco denerwował się i dreptał w miejscu, jednak uwiąz ograniczał jego ruchy, a ja uspokajałam go głosem. Kiedy wyczyściłam konia, przyszedł czas na kopyta konia. Wzięłam kopystkę i zabrałam się do pracy. Quest jest kuty na wszystkie cztery nogi, toteż sporo było tego czyszczenia. Koń podawał nogi bez problemów, a kiedy wzięłam jego tylnią nogę, przeciągnął się, ziewając. Potem przeczesałam jeszcze grzywę i ogon i zabrałam się za siodłanie. Założyłam ogłowie, dopasowałam paski policzkowe, założyłam siodło i zapięłam popręg. Koń stał spokojnie i świecił anielskim opanowaniem, nawet przy podciąganiu popręgu. Założyłam mu ochraniacze na przednie i tylne nogi, a kiedy był gotowy, założyłam rękawiczki, wzięłam bata i skierowaliśmy się na plac do jazdy.
Quest wyglądał świetnie w żółtym zestawie. Na placu do jazdy było pusto. Jedynie cawaletki, kilka przeszkód. Pogoda była świetna do jazdy. Zachmurzone niebo zwiastowało deszcz, ale słońce schowane za chmurami nie miało jak nas usmażyć. Wskoczyłam na siodło i wyregulowałam strzemiona. Zebrałam wodze i ruszyliśmy energicznym stępem po ścianie. Po dziesięciu minutach kręcienia slalomów między przeszkodami, wolt, zmian kierunków, zatrzymań, cofań, czyli normalnie mówiąc rozgrzewki, dałam ogierowi sygnał do kłusa. Wow, jak wystrzelił, skróciłam wodze i przytrzymałam go lekko. Miał lekko wybijający kłus, co pewnie było spowodowane jego energicznością, ale przekłusowaliśmy dwa okrążenia dookoła, potem zmieniliśmy kierunek i dwa okrążenia w drugą stronę. Potem skrócenia i dodania w kłusie. Zatrzymania i ruszenia kłusem. Quest pięknie się zbierał przez cały ten czas i pracował zadem, co było po prostu czuć. Wjechałam na duże koło i postanowiłam porobić z nim żucie z ręki. Ogier spuścił łeb, szukając wędzidła, ale musiałam pilnować go łydkami, gdyż trochę wypadał zadem. Wyjechaliśmy na prostą, pozbierałam go i usiadłam w ćwiczebny. Wybija. Chodziaż da się wytrzymać, kwestia przyzwyczajenia. Przeszliśmy do stępa. Zmiana kierunku, kłus i wjechaliśmy na drążki. Łydka przed drążkami, ale koń zgubił rytm. No nic, następnym razem. Drugi był lepszy. Wręcz dobry. Powjeżdżaliśmy na drożki z obu stron. Chwila stępa. Znowu wolta, półwolta i kłus na prawą rękę. W zakręcie zagalopowanie. Jak on śmiesznie zagalopywuje! Wskakuje w galop z takim entuzjazmem. Galopowaliśmy po ścianie, w pewnym miejscu Quest urządził sobie małe brykanko, za co dostał z bata w zad i wprowadzony został na woltę. Kiedy po dwóch kółkach wrócił do siebie, wyjechaliśmy znowy na ślad. Przyśpieszenia i skrócenia i do kłusa. Półwolta i na prostej zagalopowanie na lewo i to samo. Galop po śladzie. Przyśpieszenia w półsiedze i zwolnienia. Wolta w każdym narożniku. I do stępa. Quest robił się spocony. Zatrzymałam go. Półparady i zagalopowanie ze stój. Trochę nie wyszło, bo ruszył kłusem na początku, ale można to uznać za brak formy po długiej nietreningowości. Przegalopowaliśmy jedno koło, a potem do kłusa. Kłus na długiej wodzy, rozkłusowanie. Quest wyciągnął sobie szyję i kłusował i kłusował. Zmiana kierunku i do stępa. Popuściłam popręg i stępowalimy na długiej wodzy przez dziesięć minut. Poklepałam go po szyi, a ogier postawił zadowolony uszy. Po upływie czasu przeznaczonego na rozstępowanie, zeskoczyłam z konia, zdjęłam wodze z szyi i zaprowadziłam go do stajni.
Tam zdjęłam siodło, w miejsce ogłowia założyłam kantar i przetarłam spoconego konia słomą. Nie brałam go na myjkę, gdyż na dworze było zbyt zimno, a zresztą pewnie i tak zaraz pójdą na padok. Wprowadziłam konia do boksu, zdjęłam mu kantar i poklepałam po głowie. Rozejrzałam się po stajni w poszukiwaniu jakiejś marchewki. Jednak w pobliżu znowu nie było żadnej. Znowu koń musiał zadowolić się sianem. Odniosłam sprzęt na miejsce, potem umyłam wędzidło, a mokry czaprak powiesiłam na suszarce. Zamknęłam szafkę ze sprzętem i poszłam do konia. Poklepałam go po szyi jeszcze raz i pożegnałam się z nim, po czym opuściłam stajnię.
Przyszłam do stajni, stanęłam mniej więcej na środku i wrzasnęłam głośno:
- Kto jedzie ze mną i z Kwestem w teren?!
Przez kilka sekund panowała głucha cisza, lecz po chwili odważnie zgłosiła się Deidre, która akurat była w pobliżu i usłyszała propozycję.
- No, to weź Hunkiego - uśmiechnęłam się do niej i obie skierowałyśmy się do siodlarni po sprzęt dla naszych konisk. Obładowane jak zwykle wszelakiego rodzaju siodłami, czaprakami, szczotkami i jeszcze ochraniaczamy wylgnęłyśmy na stajenny korytarz, kierując się pod boks wierzchowców. Dei zajęła się swoim srokaczem, a ja swoim kasztanem, dla którego dzisiaj, ryzykując życie, zwinęłam marchewkę z warzywniaka. Ogier ucieszył się na widok przysmaku i pochłonął go za jednym zamachem. Wyprowadziłam go na korytarz, uprzednio założywszy mu kantar na ten jego kasztanowaty łeb i zabrałam się za czyszczenie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mam praktycznie czystego konia, a w tej syzyfowej pracy wyręczyła mnie Misiaczek. Przejechałam więc ogiera tylko szczotką, sprawdziłam kopyta i wyjęłam mu słomę z ogona. Spojrzałam jak radzi sobie Dei, która miała dużo więcej roboty z czyszczeniem, jednak niezmordowanie szorowała sklejki Chexa i po jakimś czasie dogoniła mnie w tym nieoficjalnym wyścigu. Kiedy konie były czyste zaczęłyśmy je siodłać. Kiedy zakładałam ogłowie Kwestowi do stajni wleciały Carrotka z Devarają wrzeszcząc i krzycząc, że one też chcą i są mistrzami świata w szybkim ubieraniu koni. Z Dei popatrzyłyśmy po sobie i z uśmiechem zgodziłyśmy się na dodatkowe towarzystwo i kiedy my z Dei zakładałyśmy siodła naszym wierzchowcom Carr i Devaraja były już przy ogłowiu. Zostały nam już tylko ochraniacze, z którymi poszło szybko, jak to z ochraniaczami, a że Deva nie nosi ochraniaczy, to dogoniła nas i wszystkie konie były gotowe. Rozejrzałyśmy się jeszcze czy oby nie ma tu nikogo więcej chętnego, no, ale nie było, więc po kolei wyszłyśmy przed stajnię, gdzie każda z nas zajęła miejsce na siodle swojego podopiecznego.
Devaraja ze skulonymi uszami łypała okiem na oba konie, a Hunky straszył ją zębami i tylko Quest pozostał opanowany więc rozdzielił po środku obu agresorów i jechaliśmy w trójkę, niczym Trzech Muszkieterów. Skręciłyśmy za stajnią i wyjechałyśmy na drogę, a potem od razu na łąki, rozciągające się szeroko po drugiej stronie szosy. Miał to być zwykły teren i tak też się zapowiadał. Na razie szliśmy stępem, rozmawiając o tym kto jakiego konia ma/miał/mieć zamierza i co z nim chce robić. Potem zjechaliśmy do lasu, w którym ciągnęła się przez kilka kilometrów ubita, piaskowa droga. Po mniej więcej dziesięciu minutach leniwego, a czasem bardzo energicznego stępa, który spowodowany był odpałami któregoś z koni, ruszylismy kłusem. Najwyższy z całej trójki Gold pędził jak szalony, ciesząc się tempem i chyba tym, że pozostałe konie muszą się wysilać, żeby za nim nadążyć. Po tym jak droga zaczęła się zwężać postanowiłyśmy, że pojedziemy w zastępie, pierwszy Chex, potem Quest, a na końcu Deva. I bardzo dobrze zrobiłyśmy, gdyż z naprzeciwka najechała dziewczynka na kucu fiordzkim i mogliśmy bez problemów się minąć. Droga wychodziła z lasu i biegła teraz na jego granicy z łąką. Łąka. Duża, szeroka i co najważniejsze długa łąka. Wszystkie momentalnie pomyślałyśmy o tym samym i ruszyłyśmy galopem. Miejsca było na tyle, zebyśmy mogły znowu jechać łeb w łeb. Pędziłyśmy łąką w cudownym galopie, a i konie czerpały radość z tej przejażdżki, mimo, że były coraz bardziej spocone. Kiedy zobaczyłyśmy, że nasza łąka, która posłużyła trzem koniom za pas wyścigowy, ma się ku końcowi, zwolniłyśmy galop, utworzyłyśmy ponownie zastęp i wjechaliśmy na polną drogę, która zawracała w stronę stajni. Przeszłyśmy do stępa, by dać koniom odetchnąć, a same zaczęłyśmy znowu rozmawiać o naszych startach w różnorakich zawodach i o śmiesznych sytuacjach ze stajni. Dei zaczęła opowiadać o swoich koniach, a my z Carrotką przysłuchiwałyśmy się jej opowieści aż do czasu, kiedy ponownie przeszłyśmy do kłusa. Zbliżałyśmy się do stajni, więc zwolniłyśmy do stępa i potem wjechałyśmy na pole pszenicy, które nie zostało jeszcze skoszone. Niczym buszujące w zbożu wydłużyłyśmy sobie drogę i objechałyśmy ośrodek dookoła, dlatego też wjechałyśmy na teren stajni przy padokach i wybiegach dla koni.
– Może nie będziemy ich zaprowadzać do stajni ale od razu wypuścimy z innymi? – zaproponowała Carrotka, na co my z Dei chętnie się zgodziłyśmy. Dlatego też zatrzymałyśmy konie przy wejściu na padok, oczywiście ogiery osobno, klacze osobno, to nie są zajęcia koedukacyjne. Zdjęłyśmy sprzęt i wypuściłyśmy konie na padoki. Deva i Quest zaczęły tarzać się w piachu, co skwitowałyśmy cichym jęknięciem, za to Hunky strzelał baranki, jakby jeszcze miał kupę energii. Potem zorientowałyśmy się, że będziemy musiały zanieść sprzęt do stajni własnoręcznie, że tak to ujmę. Kiedy doczłapałyśmy się do siodlarni, z ulgą odłożyłyśmy siodła do szafek, umyłyśmy wędzidła, oczywiście nie bez chlapania się wodą. A potem usiadłyśmy przy stole w siodlarni i wypiłyśmy wodę. Tak wodę! Nie jakąś gorącą kawę czy herbatę. Wodę. Było nam tak gorąco, że opróżniłyśmy dwie dwulitrowe butelki, a potem każda z nas zasnęła/poszła sobie/umarła (niepotrzebne skreślić).
Dzisiaj postanowiłam wsiąść pierwszy raz na Questa. Przyjechałam do stajni, wzięłam sprzęt i skierowałam się do boksu ogiera. Najpierw przywitałam się z nim, dałam marchewkę, a następnie zajełam się za jego czyszczenie. Szybko poszło więc teraz trzeba go tylko osiodłać. Gdy rudy był już gotowy wyszliśmy przed stajnie gdzie na niego wsiadłam, uregulowałam sobie strzemiona, i ruszyliśmy na ujeżdżalnie. Tam 10 min luźnego stępa w obydwie strony, przy czym jeszcze robiliśmy volty, serpentyny, ósemki. Nabrałam lekki kontakt i ruszyliśmy kłusem w rzuciu. Gold widać jest dzisiaj w dobrym humorze, bo reagował bardzo dobrze na moje pomoce i robił wszystko to co chciałam i tak jak chciałam. Trochę kłusa rozluźniającego, po czym przeszliśmy do stępa. Podciągnęłam popręg, nabrałam większy kontakt, chwila stępa i kłus. Na początku jakieś volty, przekątne, ósemki, zmiany ustawienia, następnie przejścia stęp kłus, kłus stęp, stój kłus, kłus stój. Ogier szedł bardzo ładnie z zaangażowanym zadem i ładną akcją nóg. Był miękki w pysku i bardzo przepuszczalny. Chwila stępa, po czym ponownie kłus i tym razem poćwiczyliśmy zmiany tępa. Na początku trochę się zbuntował, jednak po którejś próbie już szedł ładnie. Przyszedł czas na galop. W galopie również jakieś zmiany tempa, volty, ósemki ze zwykłą zmianą nogi, zmiany ustawienia. Ogiersz szedł naprawdę dobrze. Po galopie jeszcze chwila kłusa w rzuciu, następnie do stępa. Poklepałam rudego i popuściłam popręg. Na rozstępowanie poszliśmy do lasu. Po 15 min wróciliśmy do stajni. Rozsiodłałam go, wyczyściła, dałam marcheweczkę, porzegnałam się i poszłam odnieść sprzęt.
Postanowiłam wziąć się za konie z SC. Z samego rana wsiadłam do autka i przybyłam do Stajni Centralnej. Przywitałam się z dziewczynami, z końmi i poszłam po Golda. To od niego miałam zacząć dzisiejsze treningi. Kasztan stał w boksie, przyjaźnie wyglądając na korytarz. Przywitałam się poprzez pogłaskanie po ganaszu, następnie wzięłam kantar, otworzyłam boks i weszłam do ogiera. Pogładziłam go po szyjce i założyłam kantar na głowę, potem wyprowadziłam i uwiązałam. Quest był taki jak zawsze - opanowany, ale też pełen pozytywnej energii. Uwielbiałam tego konia właśnie za tą specyficzną cechę. Zdjęłam derkę, szybko wyszorowałam gdzie trzeba było, rozczesałam grzywę i ogon, wypucowałam kopytka. "No, o wiele lepiej" - pomyślałam, po czym wzięłam ochraniacze i umieściłam na nogach Questa. Koń był po prostu święty, skarb a nie rumak. Po ochraniaczach na wysokim grzbiecie ogiera ułożyłam gruby, żółty czaprak, podkładkę w futerkiem i na końcu siodło skokowe. Mieliśmy pofruwać trochę nad 110 cm. Zapięłam lekko popręg w lewej strony i dociągnęłam z prawej. Konia przykryłam derką i sięgnęłam po ogłowie. Rozplątałam je i wodze przełożyłam przez szyję, natomiast napierśnik z wytokiem(prywatny, specjalnie przywieziony na treningi skokowe) poprzypinałam kolejno do obu stron siodła i popręgu. Dopasowałam go by nie był ani za luźny, ani za ciasny i w końcu zdjęłam Goldowi kantar i założyłam resztę ogłowia. Koń był po prostu marzeniem - spokojny, grzeczny, usłuchany, idealny wręcz. Poklepałam zadowolona łogra, dociągnęłam popręg, sama odziałam kask, rękawiczki i palcat, następnie złapałam wodze i maszerujemy na halę!
Na miejscu panowała cisza i spokój, pod siodłem chodziły tylko 2 konie oraz na lonży ktoś pracował z jakimś siwkiem na wypinaczach. Pochodziłam sobie chwilę z kasztanem w ręce, bo czułam, że jak teraz wsiądę to mi coś gruchnie z zimna. Niestety, do najzdrowszych w tym roku nie należę...Bądź co bądź postępowaliśmy sobie tak przez 10 minut, następnie zdjęłam kasztanowi derkę, sprawdziłam popręg i (z pomocą schodków) wsiadłam. Uregulowałam sobie wszystko jak trzeba i sprawdziłam, w jakim stanie jest Quest. Bardzo ładnie reagował na rękę był czuły i skupiony zwarty i gotowy do akcji. Przyłożyłam delikatnie łydki i stęp. Koń pozbierany, skupiony i zaangażowany w pracę. Chwilkę się pokręciliśmy, poćwiczyliśmy żucia z ręki i podnosiliśmy nogi nad drążkami. Zatrzymałam kasztana, cofnęłam kilka kroków i kłus. Bardzo ładna reakcja na łydkę, wystarczyła jedna półparadka by ogier się pozbierał. Powoli na spokojnie rozprężaliśmy się w kłusie roboczym stopniowo włączając w pracę prócz wygięć przejścia i drągi. Gold bardzo ładnie podnosił nogi, nawet potem przy cavaletti nie trącił ani jednego drąga. W końcu włączyliśmy też do pracy dodania. Bardzo ładna praca, ogr naprawdę złoty koń. Gdy byliśmy rozgrzani na chwilę do stępa. Sprawdziłam popręg, po czym jadąc po kole przyłożyłam łydki i galop. Płynne przejście i spokojny, okrągły galop. Od razu jeździłam w półsiadzie, ćwicząc z kasztanem dodania i skrócenia. Na początku nieco się buntował przed wykonaniem poleceń, jednak szybko odpuścił. Kilka razy przejechaliśmy przez cavaletti na galop i po przekątnej, by zrobić lotną i pogalopować w drugą stronę. Bardzo ładnie. Rozgrzaliśmy się dobrze i kilka lotnych po ósemce. W końcu nakierowanie na kopertę 50 cm. Gold postawił uszy, jednak nie przyspieszył ani nie wydłużył kroku. Bardzo ładny, spokojny skok. Jeszcze dwa takie i z drugiej nogi. Potem stacjonata 70 cm, stopniowo podwyższana do 85, 100 i 115 cm. Stopniowo Quest zaczął się starać i angażować w skoki. Wyraźnie wyższe loty są dla niego odpowiednie. Nad 115 cm fruwał jakby mu skrzydła doczepili, jednak nadal pozostawał w pełni pod moja kontrolą. Raz sobie lekko bryknął z radości, na co nie zareagowałam. Rozskakani do woli postanowiliśmy zająć się parkurem. Składał się on z owej stacjonaty, oksera 110 x 100 i szeregu na jedno, potem dwa fule oraz linii na 4 fule. Cały parkur wygladał tak:
1. okser 110 x 100
2. linia: stacjonata 110 cm, okser 110 x 80
3. szereg: doublebarre 100/110 (fule) stacjonata z desek 110 (dwa fule) okser 115 x 110
4. stacjonata 115
Nie czekając na nic pozbierałam kasztana do kupy, zagalopowałam z lewej nogi i jedziemy na oksera. Odchyliłam się lekko do tyłu i przytrzymałam napalającego się chłopaka. Bardzo ładny, okrągły skok, po nim ostro w prawo i linia. Stacjonata płynnie i bez przeszkód, do oksera nam brakowało, więc ogier tupnął i skoczył zwalając niestety drągi. Zwolniłam do stępa i poczekałam aż naprawią linię. Wtedy zagalopowanie, nakierowanie na stacjonatę i ładny skok, nieco mocniejszy galop do oksera i świetny technicznie sus, z 15 cm zapasem. Pochwaliłam Golda i na lewo, by praktycznie zawrócić i pojechać na szereg. Lekkie przytrzymanie do doublebarre, ładny, choć nieco sztywny skok, przytrzymanie do stacjonaty, co okazało się dobrym wyjściem, bo wpasowaliśmy się idealnie. Po stacjonacie przytrzymanie na oksera i hop! Żeby każdy koń dał się tak kontrolować... Jadąc z prawej nogi mocny galop na stacjonatę. Chciałam go trochę rozbujać. Bardzo ładny, duży i okrągły skok z świetnym baskilem. Postanowiłam dać na dziś kasztanowi spokój, i tak świetnie nam idzie, to po co wałkować dalej to, co umiemy? Następnym razem przygotuję się na wyższe loty bądź jakieś ciekawe kombinacje. Naprawdę byłam zaskoczona pozytywną stroną treningu.
Przeszłam do kłusa i pokłusowałam chwilę z mokrym nieco i bardzo spienionym w pysku ogierem, zrobiliśmy kilka ustępowań w kłusie, poćwiczyliśmy dodania i skrócenia, przejścia i na koniec cofanie. Po tych ćwiczeniach dałam kasztanowi luźną wodzę i do stępa. Nakryłam jego grzbiet derką i rozstępowałam przez 10 minut. Gdy czas minął sprawdziłam stan Questa. Wysechł i przestał dyszeć. No to zsiadamy. Ostrożnie zsunęłam się z grzbietu rumaka, który wcale taki mały nie jest. Udało się. Poluźniłam mu popręg, podpięłam strzemiona i idziemy do stajni. Na miejscu rozsiodłałam, dałam się omelać i wypieściłam rudzielca. Tak obśliniona zostawiłam ogiera samego w boksie z sianem i przysmakami w boksie, sama odniosłam jego sprzęt do siodlarni i poszłam zająć się sprawami papierkowymi.
Siedziałam w domu i oglądałam telewizję po czym zadzwonił telefon. Ku mojemu zdzwieniu była to Klaudia. Odebrałam, Klaudia sie pytała czy nie chce pojeździć, wrócić do jeździectwa w rysu. Odparłam że raczej nie. Klaudia poporosiła mnie aby się jeszcze zastanowić. Usiadłam w wygodnym fotelu i wyłączyłam TV. Zaczęłam wspaminać piękne chwile na końskim grzbiecie, po czym spojżałam na ściane, na której byly wszystkie moje nagrody. Wstałam i krzyknęłam: DZIĘKUJE KLUADIA! WRACAM!. Jak najszybciej otowrzyłam szafę i ubrałam "końskie rzeczy". Wsiadłam w samochód i pojechałam. W Stajni Centralnej było dużo nieznanych mi osób, nieodzywałam się... Odlądałam konie i zobaczyłam go. Piękny, kasztan z łysiną i skarpetkami... Achh... Co za radość sprawiło mi gdy go zobaczyłam. Była to taka radość w oczach jak zobaczyłam Azję. Porządnie zbudowany ogier o wysoko osadzonej szyji. Koń ideał - moim oczami. Podeszła do mnie jakaś dziewczyna i powiedziała: - Ładny prawda? Widzę że ci się podoba. Wsiadaj na niego. i dała mi klucz do paki po czym odeszła. Nie przyjżałam się jej dokładnie i do dzis nie mogę przypomnieć sobie jej twarzy. Otworzyłam jego boks i pogłaskałam go. Pierwsze co zorbił to obwąchał mi kieszenie. Oczywiscie znalazł w nich jabłko to mu dałam. Mam wsiąść, nie zabijesz mnie? - pomyślałam. Raz kozie śmierć, najwyżej się zabije. Przymknęłam boks i otworzyłam pakę. Wzięłam kantar i uwiąz i wyprawadziłam konia z boksu. Zciągnęlam z niego derke i przeczyściłam go z kurzu szczotką z włosia. Nastepnie wyczyściłam kopyta i założyłam ochraniacze. Koń stał ładnie, sięgnęłam po czaprak i położyłam na jego grzbiecie, następnie futerko i siodło. Ku mojemu zdzwieniu miał dobre siodło skokowe. Dapięłam wszystko popręgiem i napiersnikiem. Następnie założyłam mu ogłowie i przeżuciłam przez niego derkę polarową. wzięłam kask i poszłam na halę. Na hali nikogo nie było więc się ucieszyłam. W chwilach niepewności spoglądałam w jego oczy. Spoglądał na mnie ze wzrokiem i miną. No wsiadaj! Wsiadsaj.. Pedeszłam do krzesełka i wsiadłam jednym szybkim ruchem na konia. Pierwsze od 4 lat kroki na grzbiecie konia. Ogier czuł moja presje ale szedł lekko do przodu. Ogarnęłam się, usiadlam jak należy, i zaczęłam bawic się z Goldem. Wygięcia do łopatek w stój i stepie. małe rozciągnięcie. Następnie kilka kółek na luźnej wodzy i następnie zabrałam juz konia. Czułam się jabym miała krótką przerwe nie 4 lata. Ogier ładnie się pozbieral i rozluźnił, wynikiem czego było przezuwanie wędzidła. W narożniku zakłusowałam. O tak! To był ocoś. Gold miał bardzo elestyczny kłus. miękki i wygodny. Aż chciało się jeździć Ustawiłam go w należyta stronę i jeździłam. Kilka kółek przepratanych woltami, zmianami kierunku. Po 15 minutach dałam mu troche odpoczać. Przeszłam do stępa i poluźniłam wodzę i podciągnęłam popręg. Poklepałam go i powiedziałam. Całkiem nalezyty z ciebie koń. Po chwili sfobodnego stepa zebrałam go i zagalopowałam ze stępa na prawą nogę. Kon wykonał to bez żadnego problemu. Na początku trochę leciał, ale później poskracałam go, wzięłam na kontakt i było super. Ogier wycofał się na zad, i podniósł się na przodzie. Rozluźnił głowę i żuł wędzidło. Następnie zrobiłam lotną przed drąga i galop w lewo. W lewo był zdecydowanie lepszy, nie miał porblemu z leceniem. Miękkie i elastyczne chody, dobry w ryjku i posłuszny. To koń dla mnie - pomyślałam. Na hali stała przeszkoda. Sztalka takie do 120. I mały krzyżak. Skusiłam się. Najechałam z lewego najazdu krzyżaczka. Przy przeszkodzie byłam pewna co robię i skoczyliśmy bez problemu, ale to tylko krzyżak. Wylądowaliśmy na prawą nogę i skoczyliśmy sztalke. Trochę za mocnym tepem dojechał, ale skacze świetnie. Poklepałam go i pojechałam jeszzcze dwa razy sztalke. Koń marzenie. Juz dał się podprowadzić, nie staje, nie boi się. Super. Po tych dwóch skokach pokłusowałam go jeszcze 10 minut i stępowałam. Zarzuciłam na niego derkę bo trochechłopak się napracował i był mokry. Odstępowałam go i do stajni. Wchodzę do stajni a tu Klaudia. Gdy mnie zobaczyła, z koniem, po treningu. Prawie by umarła ze szczęścia. Podbiegła do mnie i przytuliła mnie z całych sił. W jednym czasie powiedziałyśmy: DZIĘKUJĘ!<3. Klaudia pomogła mi rozsiodłać ogiera. Postanowiłam że, za ten trening upyje mu koytka:d. Opowiedziałam Klaudi jak ogier fajnei skacze a ona do mnie: - Nie mów mi że jeszcze skakałaś, bo powiesze się ze szczęcia. A ja na to: - Skakałam, ale się nie wieszaj<3. Umyłam w myjce nogi ogierowi i posmarowałam. Nastepnie popsikałam mu ogon i wyczesałam. ubrałam mu derke i wstawiłam do boksu. Poklepałam go i wrzuciłam do żłobu 5 jabłek. Ucałowałam go i podziękowałam. Zchowałam cały sprzęt a czaprak zostawiłam na wierzchu żeby się wysuszył. Zabrałam się z Klaudia do domu i w droce ciagle zachwycałyśmy się tym że znów jeżdże
Przyjechałam do SC i zostanawiałam się czy wsiadać czy nie, ale powiedziałam wsiadam. Poszłam do ogiera i dałam mu smakołyki na przywitanie. Następnie poszłam otworzyć pake ze sprzętem. Najpierw wzięłam ogłowie i założyłam mu i wyprowadziłam konia na korytarz. Zciągnęłam mu derkę i wyczyściłam. Następnie przeczyściłam mu kopytka i założyłam ochraniacze na 4 nogi. Wzięłam czaprak i futerko z paki i założyłam na konia. Następnie zarzuciłam mu siodło i podpięłam to wszystko popręgiem i napierśnikiem. Na koniec załuciłam na niego derkę polarowa i dałam mu dwie kostki cukru i poszłam z nim na hale. Jeździło na hali kilka osób ale no nie miałam dużo czasu to wsiadłam. na początku stęp na luźnej wodzy. Po 5minutach stepa zciągnęłam mu derkę i zzaczęłam go zbierać. W narożniku zakłusowałam. Ciągle pracowałam z pyskiem konia, bo dziś był jakiś zaparty. Dużo wolt, zmian kierunku itp. Jeździłam po cavaletti i ogier bardzo dobrze to chodzi. Luźny i giętki. Po 15 minutach kłusa dałam mu chwilę odpocząć. Pojeździłam drągi w stępie i dałam mu na pysku troche sfobody. Po chwili zakłusowałam ponownie. na prawo był trochę lepszy niz na lewo to dużo pracowałam w lewo w kłusie. Wygięcia, łopatki i inne ćwiczenia pozwalajace ustawić mi dobrze konia. Po 10 mintach zagalopwalam. W galopie jak ruszył to nie mógł się zatrzymać... Zaczął stawać dęba i oddawać z zadu. Zatrzymałam go. Dostał batem w dupe i znów galop. Już był grzeczniejszy, ale bardzo sztywny. Postanowiłam żeby sie trochę wygalopowal. Popędzałam go na luźnej wodzy. Po kilku takich mocnych kółkach uciadłam w siodło i wycofałam go na zad. Fajnei juz galopowal. Miękko elastycznie z wygięciem. Kilka wolt i przejazdów przez drążki. Zmieniłam kierunek przez lotną i w prawo było już dobrze. Po kilku kółkach postanowiłam że sobie coś skoczę. Na hali stał szereg. Stacjonata 110 fula stacjonata 120 3 fule okser 120 na 100. Najechałam. Ogier gdy to zobaczył troche się napalił ale przytrzymałam go. i świetnie nam wyszło., Ogier niesamowicie się postarał. Nad tym okserem tak wywaliło mnie z siodło że ledwo sie trzymałam. Miał niesamowity zapas, zały złożomy, taki chetny. Później skoczyłam sztalke z kłusa 100. Bardzo dobrze. Poklepałam go i dałam juźną wodze. Popuściłam popręg i zarzuciłam na niego derkę. Postępowałam 20minut i do stajni. W stajni rozsiodłałam go i zostawiłam go w polarowej derce żeby trochę się odparował. Zciągnęłam mu ochraniacze, wyczyściłam kopyta i posmarowała mu je smarem. Następnie zciągnełam ogłowie i wprawdziłam go do boksu. Podziękowałam za dośc dobrą jazde i dałam mu kilka marchewek do żłoba. Pochowałam sprzęt i podziękowąłam ogierowi jeszcze raz. Na pożegnanie pocałowałam go w chrapki. Dziękuję - powiedziałam i pojechałam do domu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rastamanka dnia Nie 14:03, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|